Liliana
Od dwóch tygodni mieszkam z Mariuszem i po raz pierwszy od
dawna czuję się wolna, niekontrolowana, ale jednocześnie bezpieczna.
Wspomnienia z tego felernego wieczoru nie nawiedzają mnie zbyt często,
dotychczas musiałam jedynie złożyć zeznania obciążające tych dwóch idiotów.
Okazało się, że to recydywiści z wyrokami za rozboje i inne tego typu uczynki.
Trafić na nich mogła każda kobieta w Bełchatowie, ale oczywiście padło na mnie.
Nawet nie chcę zastanawiać się, co by mogło się stać, gdyby Mariusz i Michał
nie przybyli w porę. Chyba ktoś tam na górze nade mną czuwa i za wszelką cenę
nie pozwala, by stało mi się coś złego. Z perspektywy tych kilku miesięcy widzę
doskonale, że to nie Rafał jest teraz moim aniołem stróżem, a właśnie Wlazły.
Uśmiecham się pod nosem na tę
myśl, spoglądając nieprzerwanie na zaśnieżone, wieczorne, bełchatowskie ulice.
Światła latarni odbijają się w pokrywach białego puchu nadając mu wyjątkowy
blask, a ja siedzę na parapecie w pokoju gościnnym Mariusza, czyli teraz w
pewnym sensie moim, z kubkiem malinowej herbaty w dłoni i po raz setny rozmyślam
nad wszystkim, co działo się od czasu mojego przyjazdu do Bełchatowa. A działo
się wiele, przyjeżdżałam tu jako osoba kurczowo trzymająca się przeszłości,
nieustannie ją wspominająca i zupełnie niepatrząca w przyszłość, a jutro
wyjadę, oczywiście tylko na święta, jako osoba, która żyje nadzieją, że jutro
będzie lepiej, że są osoby, dla których warto żyć, że wszystko w życiu ma jakiś
cel. W ostatnim czasie może rzadziej wspominam Filipa, większość nocy
przesypiam spokojnie, ale on nadal jest w moim sercu. Wiem już, że muszę iść do
przodu, bo stojąc w miejscu, przemieszczam się w tył, a to do niczego nie
prowadzi. Nie mogę zupełnie zapomnieć, to fakt, ale nie powinnam też uzależniać
swojego życia od tego, co działo się dwa lata temu. Nadszedł czas, by w końcu zaakceptować
świat taki, jakim w tej chwili jest.
- A ty jeszcze nie śpisz? – Z
zamyślenia wybudza mnie pytanie Mariusza, który wchodzi do mojego pokoju.
- Nie jest znowu tak późno,
żebym musiała spać, poza tym lubię sobie czasem pomyśleć – odpowiadam.
- Czasem? – Unosi do góry
jedną brew w geście zwątpienia, co wzbudza we mnie śmiech. – No, czemu się
śmiejesz?
- Słodki jesteś z tą miną
myśliciela – stwierdzam pogodnie.
- A ty jesteś urocza, gdy się
uśmiechasz.
Przetwarzam w myślach jego
słowa i nawet nie zauważam, kiedy podchodzi do okna, wyjmuje mi kubek z dłoni i
zaczyna mnie bezczelnie łaskotać. Zna na wylot moje czułe miejsca, więc nie
przestaję się śmiać, chichoczę jak wariatka, a jego to coraz bardziej bawi. W
końcu, gdy nie mogę już złapać oddechu, daje mi spokój i siada na moim łóżku, a
ja po chwili do niego dołączam.
- Popatrz, już pojutrze
Wigilia – oznajmia melancholijnie.
- Strasznie szybko ten czas
leci, jeszcze niedawno był wrzesień, a ja dopiero tu przyjeżdżałam. – Poddaję
się temu nastrojowi.
- Przyjazd tutaj był twoją
najlepszą decyzją w ostatnim czasie.
- A myślałam, że zamieszkanie
z tobą. – Uśmiecham się ironicznie.
- To też – stwierdza i
przyciąga mnie do siebie, szczelnie opatulając swoim silnym ramieniem.
Następnego dnia budzę się wcześnie
rano, żeby spokojnie zdążyć na PKS do Warszawy. Przed wyjazdem chcę jeszcze
spotkać się z Rafałem, aby z nim poważnie porozmawiać, nie chcę wyjeżdżać bez
pożegnania, nie chcę spędzać świąt, wiedząc, że mój najlepszy przyjaciel się o
mnie martwi i jest zły na nas oboje. Zjadam szybko dwie kanapki, wypijam kawę,
a na stole zostawiam Mariuszowi kartkę z życzeniami świątecznymi i informacją,
że wrócę we wtorek wieczorem. Środę planujemy spędzić wspólnie z Arkiem. Mówiąc
szczerze, zaskoczyła mnie taka decyzja Wlazłego, wiedziałam, że będzie chciał
spędzić ten dzień wspólnie z synem, ale nie sądziłam, że mnie również uwzględni
w tych planach. Cieszy mnie taki obrót spraw, bo uwielbiam małego, ale
jednocześnie obawiam się reakcji Pauliny, jeśli przypadkiem się o tym dowie, a
przecież małe dzieci wszystko rozpowiadają. Nie chcę być przyczyną kłótni
pomiędzy Mariuszem, a jego żoną, nie chcę w ogóle być przyczyną kłótni i
spekulacji. Poza sceną nie lubię być w centrum uwagi.
Torbę z rzeczami zostawiam w
przedpokoju, bo powinnam jeszcze zdążyć po nią wrócić, ale kartkę dla mojego
współlokatora zostawiłam już teraz, ponieważ prawdopodobnie będzie już wtedy w
drodze do Wielunia. Wychodzę na dwór, a pogoda wita mnie jakże przyjazną
śnieżycą. Na całe szczęście na osiedle Rafała nie mam daleko i po kilkunastu
minutach stoję już przed drzwiami jego mieszkania. Nie oddawałam mu kluczy,
więc nie dzwonię, tylko po prostu wchodzę. W domu panuje zupełna cisza, jakby
nie było tutaj nikogo od kilku dni, nigdzie nie ma porozrzucanych skarpetek czy
podkoszulek, na suszarce ani w zlewie nie ma żadnych naczyń. W moim pokoju
wszystko stoi tak, jak zostawiłam, gdy odjeżdżałam, tylko jest trochę więcej
kurzu. Można wywnioskować, że nawet tu nie wchodził. Nie siedzę dłużej w pustym
mieszkaniu, bo to nie ma sensu, wychodzę więc i udaję się w stronę baru, może
tam go zastanę.
Wchodzę do lokalu, który, o
dziwo, jest otwarty. W niedzielę o ósmej rano? Jeśli tak się dzieje, to jest
niemal pewne, że Rafał tam siedzi i jak zwykle coś sprawdza. Za barem jednak
zastaję tylko Mariannę, barmankę, która pracuje tu od kilku miesięcy, a gdzieś
po sali krząta się Marek, kelner i sprzątacz w jednym.
- Jest może Rafał? – zwracam
się do Marianny, która patrzy na mnie podejrzliwie.
- Nie, nie ma go – odpowiada
oschle.
- A wiesz może, gdzie mogę go
znaleźć?
- Nie, nie wiem – odpowiada
jeszcze bardziej oschle, a ja odchodzę, nie chcąc dostać jakąś szklanką w
głowę.
Gdy zmierzam w stronę drzwi,
podbiega do mnie Marek.
- Liliana, przepraszam cię za
Mariannę. – Uśmiecha się pokrzepiająco. – Jest zła, bo Rafał zostawił nas
samych na tydzień z barem i musieliśmy sobie jakoś radzić, a wiesz, każdy chce
mieć święta.
- Rafał zostawił was z tym
samych?! – pytam zszokowana.
- Tak, jakiś tydzień temu
powiedział, że musi wyjechać, bo dłużej tak nie wytrzyma.
- Ale dlaczego do mnie nie
zadzwoniliście?
- Marianna nie chciała twojej
pomocy, twierdzi, że Makowski zachowuje się tak właśnie przez ciebie. –
Potrząsam z niedowierzaniem głową. – Poza tym, cóż, ona wyraźnie coś do niego
ma. – Kelner uśmiecha się znacząco, a ja odpowiadam podobnym uśmiechem.
- Dobra, możecie wyjść, ja to
wszystko ogarnę, a wy idźcie, w końcu za chwilę święta. Przepraszam was za
Rafała, na pewno dostaniecie jakąś ekstra premię, jak tylko wróci.
I Marianna, i Marek od razu
zbierają się do wyjścia, życzę im jeszcze wesołych świąt, na co oni odpowiadają
tym samym, a ja zostaję sam na sam z bałaganem w barze.
Po dwóch godzinach sprzątania
i remanentu wracam do mieszkania Mariusza, które, o zgrozo, jest otwarte. Miał
wyjechać o dziewiątej, a tymczasem jest jedenasta. To podejrzane. Wchodzę
ostrożnie do pomieszczenia, ale cały irracjonalny lęk znika, gdy widzę
rozwalonego na kanapie Wlazłego.
- Miało cię nie być! – mówię z
wyrzutem, a potem mam ochotę uderzyć się w czoło za swój nietakt.
- Wyganiasz mnie z mojego
mieszkania? – pyta zaskoczony i jednocześnie rozbawiony.
- Uznajmy to za niebyłe. –
Uśmiecham się słodko. – Ale tak właściwie to czemu jeszcze nie jesteś w drodze
do rodziców?
- Czekałem na ciebie – odpowiada
od niechcenia.
- Ale po co? Zostawiłam ci
kartkę, wracam we wtorek wieczorem, myślę, że wytrzymasz tyle beze mnie.
- Zawiozę cię do Warszawy –
oznajmia.
- Nie ma mowy! Jedziesz do
Wielunia, teraz, już, natychmiast i nie przejmujesz się mną.
- Mały uparciuch – stwierdza,
mierzwiąc mi jednocześnie włosy, co ja kwituję groźną miną. Najwyraźniej jednak
nie jest tak groźna, jak powinna, bo Mariusz tylko się ze mnie dalej śmieje.
- No, ja przynajmniej jestem
mała, co ty masz powiedzieć? Nie dość, że uparty, to jeszcze wielki – odgryzam
się mu, w co on chyba nie do końca wierzy.
- Ty i twój cięty język,
Ostrowska – odpowiada niewzruszony moimi słowami. – W takim razie pójdziemy na
kompromis, zawiozę cię na dworzec, a potem każde uda się w swoją stronę.
Po trzydziestu minutach żegnam
się z Mariuszem w jego samochodzie i ruszam na PKS. Przez całą drogę obserwuję
zmieniające się za oknem krajobrazy, każdy najmniejszy ruch pojedynczych chmur
czy spadających z nieba płatków śniegu. Około piętnastej jestem w końcu w swoim
mieszkaniu i mogę chwilę odpocząć. Mija zaledwie kilkanaście minut, a już
słyszę dzwonek telefonu, to oczywiście rodzice pytają się, kiedy będę w domu.
Oznajmiam szybko, że jutro rano, na co mama reaguje rozczarowaniem, ale
ostatecznie mnie rozumie. Dziś wieczorem chcę jeszcze iść na cmentarz, żeby
oszczędzić sobie chodzenia pomiędzy całymi familiami, które czynią z tego
wesołą rodzinną wycieczkę. Ja chcę posiedzieć w spokoju przy grobie ukochanego
i nieco się uspokoić.
Szczelnie opatulona w puchową
kurtkę, wełniane czapkę i szalik ruszam na cmentarz. Spacerując alejkami, biję
się w pierś, że tak długo mnie tu nie było. Ostatni raz pomnik Filipa
odwiedziłam na Wszystkich Świętych, a i tak była to wizyta krótka, bo w
Bełchatowie czekały na mnie obowiązki. Wygląda na to, że czasy, gdy połowę dnia
spędzałam na cmentarzu, minęły bezpowrotnie. I w pewnym sensie czuję z tego
powodu ulgę.
Dochodząc do pomnika, zauważam
postać siedzącą na ławeczce, wpatrzoną w napis na nagrobku. To może być tylko
jedna osoba, nie mylę się, bo gdy siadam obok, okazuje się, że to Rafał. Kilka
minut siedzimy w ciszy, nawet na siebie nie spoglądając, ja skupiam się na
zdjęciu Filipa i odmawiam modlitwę, a Makowski z zapartym tchem przygląda się
nocnemu niebu. W końcu jednocześnie spoglądamy na siebie i szepczemy ciche:
„Przepraszam”. Jest jak w jakiejś ckliwej komedii romantycznej, ale po tylu
kłótniach i niedomówieniach chyba wolę takie rozwiązania niż kolejną ostrą
wymianę zdań. Opieram się o jego bark, a on otacza mnie swoim ramieniem i przez
kilka minut siedzimy w bezruchu, każde zamknięte w swoim świecie. Po zapaleniu
znicza i krótkiej modlitwie zaczynamy kierować się w stronę wyjścia z
cmentarza.
Żadne z nas nie ma odwagi się
odezwać, języki rozplątują się nam dopiero, gdy zapraszam Rafała do siebie.
Cały wieczór rozmawiamy o wydarzeniach sprzed kilkunastu dni, ale staramy się
robić to raczej na spokojnie, nie unosząc się gniewem, o dziwo, żadne z nas nie
wybucha. Jest tak, jak powinno być. Ja przyznaję mu rację, że czasami zachowuję
się nieodpowiedzialnie, a on przyznaje mi, że przesadza z kontrolą. I nawet
jakoś znosi wiadomość o tym, że cały czas mieszkałam z Mariuszem i nie mam
zamiaru tego zmieniać. Trochę bardziej widać po nim nerwowość, gdy oznajmiam
mu, że nie wrócę z nim do domu po świętach, bo jadę dzień wcześniej, aby
spotkać się z Mariuszem i jego synem, jednak i to jakoś akceptuje. Ja mu
natomiast wypominam to, jak zostawił bar na głowie dwójki pracowników, co on
kwituje pięknym: „Więcej pogadamy po świętach”. I na tym zamyka się całe nasze
spotkanie, postanawiamy jeszcze trochę od siebie odpocząć i wrócić do tego
wszystkiego po przybyciu do Bełchatowa. Jednak Makowski nie byłby sobą, gdyby
na koniec, tuż przed opuszczeniem mojego mieszkania, nie poinformował mnie, że
powinnam uważać na Mariusza, ale przede wszystkim na swoje uczucia. I, do
cholery jasnej, on znowu ma rację.
Dwa dni świąt z rodzicami
mijają w zastraszająco szybkim tempie, nawet się obejrzeć nie zdążyłam, a już
siedzę na dworcu i czekam na PKS do Bełchatowa. Rodzice wyglądali na
szczęśliwych, że ich córeczka powoli wraca do siebie. Nigdy nie miałam z nimi
wyjątkowo mocnego kontaktu, od zawsze byłam samodzielna, ale to nie zmienia
faktu, że ich kocham i te dwa dni dużo dla mnie znaczą. Nawet oni stwierdzili,
że jestem jakaś radośniejsza i lepiej wyglądam, więc zbytnio nie marudzili, gdy
oznajmiałam, że muszę już wracać do Bełchatowa. Nie obyło się bez wścibskich
pytań, ale jakoś zgrabnie z nich wybrnęłam, nie wspominając ani słowem o
rzeczywistym powodzie tak szybkiego powrotu.
Gdy wchodzę do mieszkania
Wlazłego, jest około dwudziestej pierwszej, rzucam się na sofę w przekonaniu,
że nikogo nie ma w domu. Nawet nie zauważam, kiedy przysypiam. Z drzemki budzi
mnie delikatny dotyk męskiej dłoni i ciche: „Nie śpij, bo cię okradną”.
Otwieram zaspane oczy, a przed sobą mam Mariusza, który chyba wyszedł przed
chwilą spod prysznica, bo jeszcze ma mokre włosy i pachnie żelem pod prysznic.
- Pijesz herbatę? – pyta po
chwili. Kiwam potakująco głową i jeszcze nie do końca obudzona podążam za nim
do kuchni.
Mariusz
Czas spędzony z rodzicami w Wieluniu miał przypomnieć mi,
dlaczego od małego lubiłem święta. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie, bo
wracam do Bełchatowa szczęśliwy, że to wszystko się już skończyło. Niekończące
się pytania taty o Paulinę i Arka tylko potęgują mój smutek, a zatroskany wzrok
mamy doprowadza mnie do obłędu. Mam świadomość, że się o mnie troszczą i chcą,
żebym jak najszybciej się podniósł, ale bez
ich obecności szło mi to o wiele lepiej.
Choć w planach miałem powrót
wieczorem, to już o czternastej jestem w mieszkaniu. Pierwszy dzień świąt
zazwyczaj spędzaliśmy u rodziców Pauliny, a siedząc samotnie kilka godzin w
czterech ścianach uświadamiam to sobie dobitnie. Wyciągam więc butelkę wina, kładę
się na kanapie w salonie i włączam telewizor. Przeskakuję po kanałach
bezmyślnie, wszędzie puszczają typowo świąteczne programy, co doprowadza mnie
do podirytowania. Wreszcie znajduję stację radiową, gdzie nie puszczają kolęd
czy „Last Christmas” i zamykam oczy. Nie spostrzegam nawet, kiedy opróżniam
całą butelkę, a zegar wybija dwudziestą trzydzieści. Uświadamiam sobie, że
Lilka powinna niedługo wrócić, więc sprzątam cały bałagan w salonie i kieruję
się do łazienki, żeby choć trochę się odświeżyć.
Gorąca woda spływa po moim
ciele, powodując przyjemne rozluźnienie mięśni. Przez chwilę udaje mi się
zupełnie zapomnieć o panującej wszędzie atmosferze, ale to ukojenie nie trwa
długo. Po niedługim czasie słyszę trzaśnięcie drzwi i wszystko do mnie wraca. Pośpiesznie
się wycieram, by przywitać Lilkę jak najszybciej, lecz kiedy wychodzę, ona leży
na kanapie z zamkniętymi oczami. Zastanawiam się, czy na pewno ją budzić, ale
przecież nie może spać w salonie, więc podchodzę i kładę dłoń na jej ramieniu.
- Nie śpij, bo cię okradną -
szepczę z szerokim uśmiechem, na co ona odpowiada rozchyleniem powiek. - Pijesz
herbatę?
Kiwa potwierdzająco, więc
ruszam do kuchni wstawić wodę do gotowania. Po chwili dziewczyna pojawia się
obok i siada przy stole, podpierając głowę na rękach.
- Jak było w Warszawie? -
pytam, stawiając przed nią kubek.
Spogląda na mnie trochę
nieprzytomnie, ale zaczyna opowiadać o tym, jak pogodziła się z Rafałem. Potem
napomyka coś jeszcze o dwóch dniach z rodzicami, ale nie drąży tego tematu, więc
ja także wolę się powstrzymać. Na pytanie: „A jak tobie minęły te dni?”
wzruszam ramionami. Wyczuwa, że coś jest nie tak, bo chwyta moją dłoń i stara
się nawiązać ze mną kontakt, choć uciekam wzrokiem we wszystkie możliwe strony.
Wreszcie nie wytrzymuje i wstaje ze swojego miejsca, po chwili stając przede
mną, zarazem chwytając moją twarz w dłonie i kierując ją tak, bym był zmuszony
do spojrzenia na nią. Nie mam wyboru, więc zatapiam wzrok w czekoladowych
tęczówkach, przy okazji wzdychając cicho.
- Miewałem lepsze święta.
Rodzice się o mnie martwią, ale zdecydowanie za bardzo naciskają. Dlatego
wróciłem szybciej, niż planowałem.
Ostrowska kiwa głową ze
zrozumieniem, choć szczerze wątpię, żeby pojmowała, jak się teraz czuję. Trudno
jest mi wytłumaczyć mamie i tacie, że prawdopodobnie mojego małżeństwa już nie
da się uratować, bo oni wierzą w trwałość jednego związku małżeńskiego aż do
śmierci.
- Wiesz co, Lilka, zmęczony
jestem. Położę się już, a ty się wykąp i też zmykaj do łóżka, widać, że
wykończyła cię ta podróż. A mogłem po ciebie przyjechać! - mówię z szerokim
uśmiechem, co ona kwituje krótkim: „Jasne.” – No, a czemu by nie? Do Warszawy
aż tak daleko nie jest.
- Pewnie, że nie, ale nie
płacę ci za szoferowanie - śmieje się. - Dobranoc, Maniek - rzuca jeszcze,
zanim znika za drzwiami łazienki.
Leżę w łóżku, wpatrzony w
sufit. Obecność Liliany działa na mnie wyjątkowo dobrze: uspokajam się,
wyciszam wszystkie emocje i przygotowuję się na jutrzejsze spotkanie. Długo nie
zasypiam, ale gdy sen wreszcie przychodzi, nie dręczą mnie żadne koszmary.
Budzę się rano wypoczęty i gotowy do całodniowej zabawy z synem. Przygotowując
śniadanie nawet podśpiewuję pod nosem, przez co Lilka obdarza mnie szerokim
uśmiechem.
- Widzę, że humor dopisuje,
panie Wlazły - rzuca na przywitanie.
- Wyjątkowo - potwierdzam,
stawiając przed nią talerz z jajecznicą. - Arek powinien przyjechać niedługo.
- Na pewno nie będę wam
przeszkadzała? - pyta po raz kolejny, odkąd zapoznałem ją z moimi planami.
Rozumiem, że może się czuć trochę niezręcznie, ale mimo wszystko nie
zaproponowałbym jej spędzenia z nami czasu, gdybym tego nie chciał. Powtarzam
jej to, a ona tylko wywraca oczami.
Zaczynam tłumaczyć jej, że
odkąd się poznaliśmy, jest ważnym elementem mojego życia, a odkąd się do mnie
wprowadziła, to już w ogóle nie powinna mieć co do tego żadnych wątpliwości. Po
raz pierwszy od dawna czuję, że jest ktoś, na kim mogę polegać, komu mogę się
zwierzyć, kto nie będzie mnie osądzał. Sam się sobie dziwię, że jest to akurat
ta rudowłosa dziewczyna, która przecież nie darzyła mnie zbytnią sympatią.
Zaznajamianie Lilki z moimi przemyśleniami przerywa dzwonek do drzwi, na
którego dźwięk obydwoje reagujemy tak samo: podskakujemy na swoich miejscach i
rozglądamy się nerwowo.
- Otworzę - oznajmiam, wstając
ze swojego miejsca. Przemierzam korytarz na miękkich nogach, bo nagle cały
spokój, który Lilka mi daje, ulatnia się, ustępując miejsca strachowi i
tęsknocie. W przedpokoju robię kilka wdechów, dopiero potem je otwierając.
Paulina stoi w ciepłej,
grubej, zimowej kurtce z futerkiem przy kapturze i wyciera zaparowane okulary,
a Arek trzyma plecak Skry w jednej ręce, drugą obejmując nogę mojej żony.
Puszcza wszystko na ziemię, kiedy mnie widzi i skacze na mnie, a ja w
odpowiedniej chwili go łapię i mocno przytulam. Kobieta ubiera okulary na nos,
po czym posyła mi delikatny uśmiech.
- Wszystkie potrzebne rzeczy
ma w plecaku - stwierdza, podając mi bagaż leżący na podłodze. - Odwieź go
jutro przed południem, obiecałam mamie, że wpadniemy. Chyba, że chcesz zawieźć
go od razu do moich rodziców.
Wywracam oczami, widząc jej
kpiące spojrzenie. Wie doskonale, że wolę unikać jej rodziny, szczególnie w
takiej sytuacji. Jedynie babcia Pauliny była mi zawsze przychylna, z innymi
moje relacje wyglądają różnie.
- Przywiozę go rano -
odpowiadam. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś święta.
Dziwi ją moje miłe podejście,
ale stara się nie dać tego po sobie poznać. W jednym zdaniu zawiera cały opis
dwóch dni, ja odwdzięczam się jej czymś podobnym i żegnamy się ze sobą. Na
odchodne kobieta całuje jeszcze naszego synka w czółko, życząc mu dobrej
zabawy.
Pozwalam Arkowi wbiec do
salonu, a on od razu rzuca się Lilce na szyje, krzycząc: „Cześć, Lilka!”
Dziewczyna śmieje się szczerze, a ja kładę rzeczy chłopczyka do mojej sypialni
i pytam:
- Kto ma ochotę na gofry?
Arek i Lilka równocześnie
wyrażają ogromne chęci, więc wyciągam wcześniej przygotowane ciasto z lodówki i
uruchamiam gofrownicę. Synek w tym czasie wdrapuje się na krzesło.
- Tatuś, a czemu nie było cię
na kolacji? - pyta ze smutną minką. - Wolałeś jeść z Lilką?
- Byłem z dziadkami na
Wigilii, kochanie - odpowiadam, siadając obok niego i burząc jego fryzurę. -
Lilka była ze swoimi rodzicami.
- To jest czas dla rodziny,
dlatego nie spędziłam go z twoim tatą - dopowiada Lilka.
- To dlaczego tata nie był ze
mną i mamą?
„Brawo za inwencję twórczą,
Wlazły” - myślę, widząc zachodzące łzami oczy Arka. Staram się wymyślić jakieś
dobre wytłumaczenie, nie podające prawdziwego powodu, ale wyręcza mnie w tym
Liliana, tłumacząc mu, że czasami nie można spędzać świąt z jedną osobą i
trzeba ją zostawić na rzecz innych. Chłopczyka chyba taka odpowiedź
satysfakcjonuje, bo z miną myśliciela kiwa głową.
- Ma to po tobie - stwierdza
nagle Liliana.
- Ale co? - pytam, stawiając
na stole talerz pełen gofrów.
- Te miny - chichocze,
wskazując palcem na chłopczyka.
Ma rację, widzę duże
podobieństwo między nami.
- Ale ja jestem
przystojniejszy! - oznajmia Arek, co wywołuje głośny śmiech Lilki, a moją
zdziwioną minę. Młody, a już taki pewny siebie... Cieszy mnie to, bo mam
nadzieję, że zajdzie dzięki temu daleko. Niech tylko potrafi walczyć o swoje
wtedy, kiedy przychodzi odpowiednia na to chwila.
Wybieramy się na spacer, bo za
oknem przyjemnie prószy, a Arek nie może usiedzieć na miejscu i ciągle skacze
po kanapie. Pomagam mu założyć ciepłą czapkę, a gdy już mamy wychodzić, on
przypomina mi o nakryciu głowy. Lilka przyznaje chłopczykowi rację, mówiąc, że
przecież muszę o siebie dbać, więc bez większego wyboru wyciągam wełnianą czapę
z szafy. Spacerujemy ulicami Bełchatowa, podziwiając świąteczną scenerię.
- Tato, pojedziemy niedługo do
Oliwiera? - pyta nagle Arek, „fruwając” w powietrzu przy małej pomocy mojej i
Lilki.
- Pewnie! - zgadzam się. -
Tylko najpierw będę musiał mieć trochę więcej wolnego, dobrze? Odwiedzimy wujka
Michała, ciocię Dagmarę i Oliego.
- Ciocię Dagmarę nie... - mówi
ze smutną minką. Przystaję w miejscu i dopytuję, dlaczego nie chce spotkać
Dagi. - Bo ona ostatnio przyszła i krzyczały z mamą na siebie. Ale nie wiem, o
co chodziło - dodaje szybko. - Ale wiem, że ciocia nie lubi wujka.
- Jak to: „nie lubi wujka”?
Przecież jest jego żoną! - przypomina Lilka.
- Nie wujka Michała! - Arek
wywraca oczami, a jego ton brzmi tak, jakby tłumaczył coś bardzo prostego, choć
ani ja, ani Liliana nie pojmujemy, o czym mówi. - Wujka Konrada! Bo jak
wychodziłem z wujkiem Konradem na plac zabaw, to zaczęła krzyczeć jeszcze
bardziej.
Przygryzam policzek od wewnętrznej strony, a
wzrok wbijam w zachmurzone niebo. Czuję, że Ostrowska delikatnie ujmuje mnie
pod ramię i drugą ręką zaczyna gładzić moją zaciśniętą w pięść dłoń. Szepcze
ledwie dosłyszalnie: „Spokojnie, Maniek, tylko spokojnie.” Ma rację, tylko
spokój może mnie uratować w takiej sytuacji. Choć ciężko mi się opanować, kiwam
głową, żeby dać synkowi do zrozumienia, że go słucham.
- Tylko nie mów mamie, że ci
powiedziałem, dobra? - pyta z nadzieją w oczkach, gdy już ruszamy dalej. - Mama
mówi, że nie potrzebnie ci mówiłem o wujku Konradzie, a babcia to się cieszy.
Wdycham głośno powietrze
nosem, by po chwili wypuścić je w uspokajającym oddechu ustami. Twarz Liliany
tężeje i nawet Arek to zauważył, bo dopytuje się, czy powiedział coś nie tak.
Kręcę przecząco głową, ale już po kilkunastu minutach ciągnę ich z powrotem do
mieszkania. Arek myje się w łazience, a Lilka patrzy na mnie z troską w oczach.
- Jak się czujesz?
Wzruszam ramionami, chcąc
uniknąć odpowiedzi, ale dziewczyna nie daje za wygrają i zastawia mi drogę.
- Źle się czuję - mruczę. -
Nie dlatego, że Paulina spędza czas w towarzystwie jakiegoś Konrada - prostuję.
- Wkurza mnie fakt, że wciąga Arka w naszą wojnę i pozwala mu tyle czasu
spędzać z jakimś obcym facetem.
Nie mogę kontynuować, bo synek
wraca do nas. Rozkłada się na moich kolanach, gdy siadamy przed telewizorem i
instruuje nas, czego powinniśmy poszukać. Natrafiamy na jakiś film familijny,
Arka on interesuje, a ja pozwalam sobie odpłynąć.
Przez tyle czasu chciałem
odbudować relacje z Pauliną. Tak usilnie się na tym skupiałem, że nawet nie
spostrzegłem momentu, w którym ona zupełnie odcięła się ode mnie. Za bardzo na
nią naciskałem? Czy to wszystko może być wyłącznie moją winą? Kątem oka ciągle
obserwuję synka. Tylko ze względu na niego Paulina jeszcze nie wniosła o
rozwód, sama mi to powiedziała. Gładząc Arka po włosach, przez głowę przemyka
mi myśl, że może rozwód byłby najlepszym rozwiązaniem, ale jak szybko ten
pomysł przyszedł, tak szybko go odpędzam. Nie mogę rozmyślać o takich sprawach.
Muszę się skupić na tym, co dzieje się teraz i walczyć o siebie. Zaprzestaję
usilnej walki o rodzinę Wlazłych, nadeszła pora walki o Mariusza i Arka
Wlazłego.
~*~
Repugnance: Na wstępie chciałabym przeprosić, jeśli tekst w którymś miejscu będzie źle sformatowany, ale ze względu na pogodę mój internet szaleje i nie jestem do końca pewna, jak blog będzie wyglądał u Was. Ale mimo wszystko jesteśmy, chociaż z małym poślizgiem. Chciałabym Wam bardzo podziękować za miłe słowa pod poprzednim rozdziałem. Miałyście rację, nie powinnam przejmować się opinią jednej osoby, która nawet nie ma odwagi się podpisać. Dlatego wróciłam i jestem z tego powodu bardzo Wam wdzięczna. :) Do następnego rozdziału :*
Mariusz ma rację, nie powinien się przejmować swoją żoną,bo to jego synek jest najważniejszy,i potrzebuje jego pomocy :) Cieszy mnie, że wspólnie z Lilką mogą na siebie liczyć,i się wzajemnie uspokajają. Dobrze, że Rafał poszedł po rozum do głowy,chociaż pewnie ma rację co do dwójki swoich przyjaciół. Nie są sobie wcale tacy obojętni...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie podoba mi się, że w wojnę między Pauliną a Mariuszem wciągnięty jest też Arek. Dagmara chyba chce, by przyjaciele wrócili do siebie.
OdpowiedzUsuńŚwięta to czas rodzinny. Czasami trudno spędzać go z daleka od bliskich, dlatego nie dziwię się Arkowi, bo chciał Wigilię spędzić z obojgiem rodziców.
a mi się jednak wydaje, że ten rozwód to najlepsze wyjście z sytuacji. niedobrze, że Arek spędza tak dużo czasu z nowym wujkiem, a tak mało z ojcem. strasznie mi się podoba pomysł rodziny w składzie Mariusz, Lilka i Arek, bo mały zdecydowanie polubił dziewczynę i chyba lepiej się z nią czuje niż z tym całym Konradem.
OdpowiedzUsuńi cieszę się, że wróciłaś :)
Fajnie, że Lilka się z Rafałem pogodziła;) Nie mogę się doczekać kolejnego;) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMariusz ma rację, nie powinien przejmować się Pauliną. I niefajnie, że Arek spedza tak dużo czasu z nowym wujkiem, a tak mało z tatą.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Lilka z Rafałem się pogodziła.
Pozdrawiam!
Miło, bardzo miło, że wróciłaś Repugnance :) A gdzie nasza Commi?
OdpowiedzUsuńRozdział krótszy, niż pozostałe, co trochę smuci, bo przyzwyczaiłyście mnie do dłuższych.
Poza tym stwierdzam już konsekwentnie, iż Mariusz i Paulina to skończony związek, bo każde z nich ma inną połówkę.
Również uważam, ze Mariusz ma racje. Rozwód to ostateczność, ale czasami nie ma sensu ciągnąć związku na siłę. Szkoda najbardziej Arka, bo to jego głównie dotyka. Lilka i Maniek mają ze sobą świetny kontakt, ciekawa jestem czy dojdzie kiedyś do czegoś więcej między nimi :)
OdpowiedzUsuńNo i nareszcie pogodziła się z Rafałem. I miło, że obyło się bez kłótni i wyrzutów.
Pozdrawiam ;*
Cieszę się,że wróciłaś bo naprawdę nie warto się przejmować takimi osobami:) Zgadzam się z Mariuszem. Rozwód w tym wypadku jest chyba nieunikniony, najważniejsze tylko żeby nie odbił się on na Arku.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Rafał na prawdę zrozumiał iż nie może tak bardzo kontrolować Lilki. Ta rozmowa pomogła im wiele wyjaśnić i chyba teraz już powinno być dobrze. A co do Pauliny to nie rozumiem dlaczego wciąga w to wszystko co dzieje się po między nią i Mariuszem, Arka. To jest tylko niewinne dziecko, które nie rozumiem co się dzieje. Cierpi tylko na tym, ale mam nadzieje, ze Mariusz będzie walczyć o syna ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Cieszę się, że Lilianna pogodziła się z Rafałem. Mam nadzieję, że cała ta sytuacja dała mu trochę do myślenia, i że teraz odpuści chociaż trochę z tą swoją nadopiekuńczością i kontrolowaniem. Rozumiem też Mariusza. Nie ma sensu ciągnąć związku, który i tak jest już skazany na klęskę... Skoro Paulina spotyka się z tym całym Konradem to ewidentnie nie chce ratować małżeństwa z Mańkiem. Szkoda tylko, że Arek musi przez to wszystko przechodzić i cierpieć razem z nimi.
OdpowiedzUsuńOd czegoś tu w końcu jesteśmy, wspieranie jest najlepszą z możliwych rzeczy. :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie to, że Lilka w końcu doszła do porozumienia z Rafałem. Przyjaciele powinni ze sobą rozmawiać, a nie jeden drugim nadmiernie się przejmować albo wręcz przeciwnie - olewać. Miło, że to zrozumieli, mam nadzieję, że takich harców jak wcześniej już nie będzie.
Mówiłam już, jak szkoda mi Mariusza?
Wybaczcie, nic więcej z siebie nie wykrzeszę. SESJA.
Chyba muszę przestać czytać to opowiadanie wieczorami na telefonie bo gdy rano chcę skomentować to mam jakieś zaćmienie i nie pamiętam o tym co chciałam powiedzieć dzień wcześniej. Widać ze Lil odrodziła się przy Mariuszu, stała się weselsza bardziej otwarta. Dobrze że doszło też do jej rozmowy z Rafałem, bałam się że znów się pokłócą, ale chyba powinno być już dobrze. Mam też wrażenie że Mariusz w końcu pogodził się z myślą że jego małżeństwa już nic nie uratuje, teraz niech walczy o syna
OdpowiedzUsuńNa nieporozumieniach i wojenkach rodziców zawsze cierpią dzieci!! W przypadku Wlazłych widac to jak na dłoni!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Lila w końcu doszła do jakiegoś consensusu z Rafałem. W końcu przyjaciele nie powinni się kłócić tylko wspierać. Co do Mariusza to pora sobie uświadomić, że z jego małżeństwa już nic nie będzie. Szkoda tylko, że dziecko na tym cierpi najbardziej.
OdpowiedzUsuńInternety oddali :D Wohoa mogę w końcu skomentować. Brawo pięknie oddałyście świąteczny klimat. Powtórzę się jeszcze raz - Nance jak ja się cieszę że wróciłaś solo :). Wracając do tematu rozdziału. Dobrze że Mariusz ogarnął że z jego małżeństwa to już nic nie będzie. Teraz faktycznie najważniejsza jest walka o młodego i jak najmniejsze stworzenie mu kłopotów ewentualnym rozwodem bo będzie to przeżywał. Serce aż boli w takich sytuacjach gdzie dwójka rodziców nie umie się dogadać i robi coś kosztem dziecka. Wydaje mi się że Rafał Lilkę nie do końca zrozumiał. Podejrzewam że będzie się jeszcze czepiał o relację Lilki z Mańkiem. Czemu mój skrzywiony umysł na wzmiankę o wujku Konradzie myśli o Piechockim?
OdpowiedzUsuńxoxo K.
Fajny rozdzial :) Coos czuje ze Lilianna i Mariusz z czasem beda stawac sie coraz bardziej bliżsi, co akurat bardzo mnie cieszy :) Miejmy nadzieje, ze walka Mariusza o syna skonczy sie z pozytywnym skutkiem :d i zapraszam do mnie milosc-na-nowo.blogspot.com pozdrawiam :d
OdpowiedzUsuń