Liliana
Odkąd Mariusz opowiedział mi o tym, co wyprawia Paulina, w
mojej głowie powstaje najgorszy z możliwych obrazów tej kobiety. Widziałam ją
raz w życiu i chyba nie chciałabym zobaczyć jej ponownie. Wiem jednak, że to
prędzej czy później się stanie. Mimo to nie mogę tak po prostu patrzeć na
przygnębionego Mariusza, który nie radzi sobie ze sztucznymi problemami, jakie
tworzy jego żona. Ta, która ślubowała mu miłość, wierność, bycie w zdrowiu i
chorobie. Nie tak to powinno wyglądać, przecież doskonale wiedziała, na co się
pisze, była przygotowana na to wszystko, a mimo to doprowadziła i siebie, i
jego do takiego fatalnego stanu. Od trzech tygodni nie jestem w stanie wyrzucić
z głowy obrazu ich kłótni i rozpaczy Wlazłego, kiedy przyszedł do naszego
mieszkania po Arka. W takiej sytuacji jak zawsze najbardziej cierpią dzieci, a
malec nie jest odosobnionym przykładem. Tęskni za ojcem, bo sam mi o tym
powiedział, a jednocześnie nie chce postępować wbrew woli matki. On ma raptem
trzy lata, a już musi przechodzić przez takie piekło.
Siedzę na sofie w salonie i próbuję wypełniać faktury, lecz moją głowę zaprzątają myśli o Mariuszu i jego problemach. Nie mogę skupić się na cyferkach, mylę wysokości VAT-u, kwota brutto nagle staje się kwotą netto i odwrotnie, to zdecydowanie nie jest mój dzień. Dla pozornego odprężenia włączam telewizor i zaczynam skakać po kanałach, aż w końcu trafiam na mikołajkowy blok reklamowy, w ten sposób zdaję sobie sprawę z tego, jaki jest dzisiaj dzień. Informacja ta nie odmienia znacznie mojego światopoglądu, ani postępowania, ale w mojej głowie kiełkuje od tego momentu szalony pomysł. Wracam jednak do pracy, tym razem rozmyślając nad kampanią reklamową baru, lecz oczywiście nic konstruktywnego nie jestem w stanie wymyślić. Mam dość ciszy panującej w pustym mieszkaniu, ani telewizor, ani nawet gitara nie są w stanie jej zagłuszyć. Ostatnio wszystkie wieczory spędzam samotnie, bo Rafał przesiaduje po godzinach w barze, próbując dopiąć różne sprawy na ostatni guzik. Wraca do domu po północy i od razu ląduje w łóżku.
Z tej całej samotności wprowadzam w życie mój szalony plan. Zakładam szybko buty i kurtkę, biorę w ręce torebkę i ruszam do bełchatowskiego centrum handlowego, chcąc zdążyć załatwić jedną rzecz. Na szczęście udaje mi się dokonać odpowiednich zakupów i z coraz większymi wątpliwościami w głowie staję przed bramą strzeżonego osiedla. Nie jestem pewna, czy robię dobrze i czy to w ogóle ma jakiś sens, ale ostatecznie się przełamuję. Ochroniarz otwiera furtkę i patrzy na mnie podejrzliwie, na stwierdzenie, że wybieram się do Mariusza Wlazłego, prycha gniewnie i pyta się, czy jestem na liście gości. Robię wielkie oczy i zastanawiam się, o co mu chodzi. Każe mi podać swoje nazwisko, co niechętnie czynię, okazuje się jednak, że widnieje ono na owej liście, co kwituję cynicznym uśmiechem posłanym dozorcy i uczuciem ulgi, przynajmniej tutaj się nie zbłaźniłam.
Stoję przed drzwiami z numerem dwa i uśmiecham się pod nosem. „Nawet mieszkać musi pod dwójką” – przechodzi mi przez myśl. Jednocześnie znowu nachodzą mnie wątpliwości, nie rejestruję momentu, w którym moja ręka naciska dzwonek i natychmiastowo karcę się w myślach za ten czyn. Już chcę uciec, ale drzwi się otwierają, a przede mną staje zmęczony i smutny Mariusz. Przez chwilę patrzymy na siebie skonsternowani, aż w końcu wyrzucam z prędkością karabinu maszynowego:
- Tak sobie pomyślałam, że może miło by było spędzić razem wieczór. Wiesz, mam już trochę dość siedzenia samej w domu. Pomógłbyś mi ogarnąć pomoc dla Rafała czy coś. Ale jeśli mnie wygonisz, zrozumiem.
Zagryzam mocno wargę i czekam na reakcję Mariusza, a on tak po prostu ciągnie mnie za rękę, wprowadza do przedpokoju, zatrzaskuje drzwi i zamyka mnie w bardzo mocnym uścisku. Opieram swobodnie głowę na jego torsie, on gładzi dłonią moje plecy, całuje w czubek głowy i szepcze: „Dobrze, że jesteś”.
Przez pół godziny udajemy, że jesteśmy w stanie wymyślić coś konstruktywnego i przydatnego w planie ratunkowym dla baru Makowskiego, w końcu jednak Mariusz postanawia rozluźnić atmosferę, proponując coś do jedzenia, na co ja odpowiadam, że mam ze sobą wino. Kwitujemy tę sytuację speszonymi uśmiechami, a po kilkunastu minutach siedzimy na podłodze z kawałkami pizzy i lampkami wina w dłoniach. Oparci o kanapę wpatrujemy się w przeciwległą ścianę, rozprawiając o zbliżającym się pojedynku z Resovią.
- A tak w ogóle to mam dla ciebie prezent! – stwierdzam po chwili.
- Tak? – pyta wyraźnie podekscytowany Mariusz. – Jaki?
- Ładny – odpowiadam, wystawiając mu język.
- Masz dla mnie prezent i nie powiesz mi jaki?
- W sumie… Czemu nie? – Wzruszam ramionami.
- No, weź! – Wyraźnie przedłuża drugi wyraz i patrzy na mnie błagalnie.
- Masz. – Podaję mu torebkę z prezentem, obawiając się tego, co zrobi.
Wyjmuje zawartość pakunku i z uśmiechem na twarzy wkłada na głowę czapkę świętego Mikołaja. Po raz pierwszy tego wieczoru na jego ustach błąka się szczery uśmiech.
- Dziękuję – mówi słodko i całuje mnie w policzek, a ja po raz kolejny oblewam się rumieńcem, co ani trochę mi się nie podoba.
- Nie ma za co. Mam też taką dla Arka. Możesz mu przekazać, jak się z nim zobaczysz?
- Nie wiem, kiedy się z nim zobaczę – oznajmia ponownie będąc przybitym.
Patrzę na niego zdezorientowana, a on tylko kręci przecząco głową, odwracając wzrok. Wyraźnie unika mnie i mojego niecierpliwego spojrzenia, ale teraz nie dam mu się wywinąć.
- Co się stało? – pytam rzeczowo. – I nie ma takiego wyrażenia jak: „nic” – dodaję natychmiastowo, przewidując jego zamierzoną odpowiedź. Wzdycha głęboko, lecz zaczyna mówić, o co chodzi.
Okazuje się, że miał spędzić cały dzisiejszy dzień z Arkiem, z czego obaj bardzo się cieszyli. Rano jednak zadzwoniła do niego Paulina i oznajmiła, że spotkanie zostało odwołane, bo coś jej wypadło, a Mariusz jak zwykle dorobił mnóstwo czarnych scenariuszy. Z jednej strony mam ochotę uderzyć go w ten pusty łeb, ale z drugiej doskonale rozumiem jego rozpacz.
- Nie przejmuj się, Maniek. – Klepię go pocieszająco po plecach. – Może po prostu to była jakaś nagła sytuacja? Pewnie niedługo się spotkacie i wszystko sobie wyjaśnicie.
- Nic sobie nie wyjaśnimy, Lilka – podnosi głos, a ja kulę się w sobie. – Z każdym dniem jest coraz gorzej, nie potrafimy się dogadać, nawet w tak błahej sprawie jak godzina spotkania. O wszystko się kłócimy, a na tym wszystkim cierpi Arek. – Wlazły niemal krzyczy, a ja próbuję nie wybuchnąć płaczem. Ludzki krzyk zawsze tak na mnie działa, nawet jeśli nie jest skierowany bezpośrednio na mnie. Mariusz orientuje się, co się dzieje i szybko się reflektuje: - Jeju, Lilka, przepraszam. – Obejmuje mnie ramieniem. – Przepraszam, że tak naskoczyłem na ciebie, po prostu sobie nie radzę. Przepraszam, nie chciałem.
Wtulam się w jego ramię i po kilkunastu sekundach jestem już opanowana.
- Nic się nie stało. To ja przepraszam. Na ludzki krzyk zawsze tak reaguję, wybacz. – Posyłam mu bezradny uśmiech.
- Skoro już się poprzepraszaliśmy, to może obejrzymy jakiś film dla relaksu? Bo jak widać obojgu nam jest on potrzebny.
- To chyba dobry pomysł.
Po kilku minutach w pomieszczeniu gaśnie światło, a my opieramy się o kanapę, wpatrując się w ekran i czekając na rozpoczęcie jakiejś komedii, która ma nam pomóc w rozluźnieniu się i oderwaniu od rzeczywistości.
Siedzę na sofie w salonie i próbuję wypełniać faktury, lecz moją głowę zaprzątają myśli o Mariuszu i jego problemach. Nie mogę skupić się na cyferkach, mylę wysokości VAT-u, kwota brutto nagle staje się kwotą netto i odwrotnie, to zdecydowanie nie jest mój dzień. Dla pozornego odprężenia włączam telewizor i zaczynam skakać po kanałach, aż w końcu trafiam na mikołajkowy blok reklamowy, w ten sposób zdaję sobie sprawę z tego, jaki jest dzisiaj dzień. Informacja ta nie odmienia znacznie mojego światopoglądu, ani postępowania, ale w mojej głowie kiełkuje od tego momentu szalony pomysł. Wracam jednak do pracy, tym razem rozmyślając nad kampanią reklamową baru, lecz oczywiście nic konstruktywnego nie jestem w stanie wymyślić. Mam dość ciszy panującej w pustym mieszkaniu, ani telewizor, ani nawet gitara nie są w stanie jej zagłuszyć. Ostatnio wszystkie wieczory spędzam samotnie, bo Rafał przesiaduje po godzinach w barze, próbując dopiąć różne sprawy na ostatni guzik. Wraca do domu po północy i od razu ląduje w łóżku.
Z tej całej samotności wprowadzam w życie mój szalony plan. Zakładam szybko buty i kurtkę, biorę w ręce torebkę i ruszam do bełchatowskiego centrum handlowego, chcąc zdążyć załatwić jedną rzecz. Na szczęście udaje mi się dokonać odpowiednich zakupów i z coraz większymi wątpliwościami w głowie staję przed bramą strzeżonego osiedla. Nie jestem pewna, czy robię dobrze i czy to w ogóle ma jakiś sens, ale ostatecznie się przełamuję. Ochroniarz otwiera furtkę i patrzy na mnie podejrzliwie, na stwierdzenie, że wybieram się do Mariusza Wlazłego, prycha gniewnie i pyta się, czy jestem na liście gości. Robię wielkie oczy i zastanawiam się, o co mu chodzi. Każe mi podać swoje nazwisko, co niechętnie czynię, okazuje się jednak, że widnieje ono na owej liście, co kwituję cynicznym uśmiechem posłanym dozorcy i uczuciem ulgi, przynajmniej tutaj się nie zbłaźniłam.
Stoję przed drzwiami z numerem dwa i uśmiecham się pod nosem. „Nawet mieszkać musi pod dwójką” – przechodzi mi przez myśl. Jednocześnie znowu nachodzą mnie wątpliwości, nie rejestruję momentu, w którym moja ręka naciska dzwonek i natychmiastowo karcę się w myślach za ten czyn. Już chcę uciec, ale drzwi się otwierają, a przede mną staje zmęczony i smutny Mariusz. Przez chwilę patrzymy na siebie skonsternowani, aż w końcu wyrzucam z prędkością karabinu maszynowego:
- Tak sobie pomyślałam, że może miło by było spędzić razem wieczór. Wiesz, mam już trochę dość siedzenia samej w domu. Pomógłbyś mi ogarnąć pomoc dla Rafała czy coś. Ale jeśli mnie wygonisz, zrozumiem.
Zagryzam mocno wargę i czekam na reakcję Mariusza, a on tak po prostu ciągnie mnie za rękę, wprowadza do przedpokoju, zatrzaskuje drzwi i zamyka mnie w bardzo mocnym uścisku. Opieram swobodnie głowę na jego torsie, on gładzi dłonią moje plecy, całuje w czubek głowy i szepcze: „Dobrze, że jesteś”.
Przez pół godziny udajemy, że jesteśmy w stanie wymyślić coś konstruktywnego i przydatnego w planie ratunkowym dla baru Makowskiego, w końcu jednak Mariusz postanawia rozluźnić atmosferę, proponując coś do jedzenia, na co ja odpowiadam, że mam ze sobą wino. Kwitujemy tę sytuację speszonymi uśmiechami, a po kilkunastu minutach siedzimy na podłodze z kawałkami pizzy i lampkami wina w dłoniach. Oparci o kanapę wpatrujemy się w przeciwległą ścianę, rozprawiając o zbliżającym się pojedynku z Resovią.
- A tak w ogóle to mam dla ciebie prezent! – stwierdzam po chwili.
- Tak? – pyta wyraźnie podekscytowany Mariusz. – Jaki?
- Ładny – odpowiadam, wystawiając mu język.
- Masz dla mnie prezent i nie powiesz mi jaki?
- W sumie… Czemu nie? – Wzruszam ramionami.
- No, weź! – Wyraźnie przedłuża drugi wyraz i patrzy na mnie błagalnie.
- Masz. – Podaję mu torebkę z prezentem, obawiając się tego, co zrobi.
Wyjmuje zawartość pakunku i z uśmiechem na twarzy wkłada na głowę czapkę świętego Mikołaja. Po raz pierwszy tego wieczoru na jego ustach błąka się szczery uśmiech.
- Dziękuję – mówi słodko i całuje mnie w policzek, a ja po raz kolejny oblewam się rumieńcem, co ani trochę mi się nie podoba.
- Nie ma za co. Mam też taką dla Arka. Możesz mu przekazać, jak się z nim zobaczysz?
- Nie wiem, kiedy się z nim zobaczę – oznajmia ponownie będąc przybitym.
Patrzę na niego zdezorientowana, a on tylko kręci przecząco głową, odwracając wzrok. Wyraźnie unika mnie i mojego niecierpliwego spojrzenia, ale teraz nie dam mu się wywinąć.
- Co się stało? – pytam rzeczowo. – I nie ma takiego wyrażenia jak: „nic” – dodaję natychmiastowo, przewidując jego zamierzoną odpowiedź. Wzdycha głęboko, lecz zaczyna mówić, o co chodzi.
Okazuje się, że miał spędzić cały dzisiejszy dzień z Arkiem, z czego obaj bardzo się cieszyli. Rano jednak zadzwoniła do niego Paulina i oznajmiła, że spotkanie zostało odwołane, bo coś jej wypadło, a Mariusz jak zwykle dorobił mnóstwo czarnych scenariuszy. Z jednej strony mam ochotę uderzyć go w ten pusty łeb, ale z drugiej doskonale rozumiem jego rozpacz.
- Nie przejmuj się, Maniek. – Klepię go pocieszająco po plecach. – Może po prostu to była jakaś nagła sytuacja? Pewnie niedługo się spotkacie i wszystko sobie wyjaśnicie.
- Nic sobie nie wyjaśnimy, Lilka – podnosi głos, a ja kulę się w sobie. – Z każdym dniem jest coraz gorzej, nie potrafimy się dogadać, nawet w tak błahej sprawie jak godzina spotkania. O wszystko się kłócimy, a na tym wszystkim cierpi Arek. – Wlazły niemal krzyczy, a ja próbuję nie wybuchnąć płaczem. Ludzki krzyk zawsze tak na mnie działa, nawet jeśli nie jest skierowany bezpośrednio na mnie. Mariusz orientuje się, co się dzieje i szybko się reflektuje: - Jeju, Lilka, przepraszam. – Obejmuje mnie ramieniem. – Przepraszam, że tak naskoczyłem na ciebie, po prostu sobie nie radzę. Przepraszam, nie chciałem.
Wtulam się w jego ramię i po kilkunastu sekundach jestem już opanowana.
- Nic się nie stało. To ja przepraszam. Na ludzki krzyk zawsze tak reaguję, wybacz. – Posyłam mu bezradny uśmiech.
- Skoro już się poprzepraszaliśmy, to może obejrzymy jakiś film dla relaksu? Bo jak widać obojgu nam jest on potrzebny.
- To chyba dobry pomysł.
Po kilku minutach w pomieszczeniu gaśnie światło, a my opieramy się o kanapę, wpatrując się w ekran i czekając na rozpoczęcie jakiejś komedii, która ma nam pomóc w rozluźnieniu się i oderwaniu od rzeczywistości.
Mariusz
Rzucam telefonem o ścianę i nie zwracam uwagi na to, czy
cokolwiek z niego zostało. Z oczami pełnymi łez siadam na kanapie, zaciskam
dłonie w pięść i kilkukrotnie uderzam o stolik, który niebezpiecznie trzeszczy.
Znowu to zrobiła. Znowu odwołała moje spotkanie z Arkiem, podobnie jak wszystkie od czasu meczu z Dynamem. Przez trzy tygodnie widziałem syna raz - kiedy miał gorączkę w przedszkolu, a ona uznała, że nie może wyrwać się z pracy. Wkurzony Nawrocki puścił mnie z treningu, ale tylko dlatego, że zna moją sytuację.
Są Mikołajki, a ja pierwszy raz od dłuższego czasu nie spędzam ich z Arkiem. Naszą tradycją jest, że wspólnie idziemy do kina, potem spędzamy czas na zabawie w parku, pod koniec dnia robiąc sobie gorącą czekoladę i oglądając bajki do późna. Taki nasz prywatny, męski dzień. Paulina zawsze uwielbiała ten czas, bo mogła wyjść na cały dzień z domu, zrelaksować się. A teraz? Teraz nie pozwala mi nawet porozmawiać z Arkiem przez telefon.
Gdy słyszę ciche bzyczenie, spoglądam w kierunku telefonu leżącego na ziemi. Wibruje nieznacznie, co świadczy o tym, że się nie zepsuł. Sam nie wiem, czy żałuję. Podnoszę się i dwoma susami docieram do miejsca, gdzie leży Samsung. Mam nadzieję, że to Paulina, która zmieniła zdanie, ale to tylko Winiarski.
- Hej, Mario. To co, popołudnie spędzamy w męskim gronie? - pyta wesoło.
- Nie - warczę.
- Mariusz... Coś się stało?
- Nie!
- Chcesz pogadać?
- Nie! - krzyczę już na cały głos. Dopiero po chwili biorę głęboki wdech, bo dociera do mnie, że zachowuję się jak skończony kretyn albo jakbym miał dwa lata. - Przepraszam, Winiar - mruczę. - Paulina odwołała moje spotkanie z Arkiem.
Słyszę, jak przyjaciel przeklina pod nosem.
- Przyjechać do ciebie?
- Nie, spędź ten czas z Olim. Pozdrów wszystkich ode mnie. Cześć, Misiek.
Chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwalam mu na to, kończąc rozmowę. Przez krótką chwilę uleciała ze mnie cała złość, został we mnie tylko smutek i żal. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że Paulina nie jest tą kobietą, którą pokochałem. Obydwoje się zmieniliśmy, to jasne, ale czy ja też stałem się kimś zupełnie innym?
Kładę się na łóżku w sypialni z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki, ale nie zamykam nawet oczu, kiedy w mieszkaniu rozlega się dzwonek do drzwi. Z nadzieją kieruję się w stronę przedpokoju. Może Paulina jednak wciąż jest moją Pauliną i dostrzegła, że nie powinna zabraniać mi kontaktu z Arkiem? Uśmiecham się sztucznie, kiedy mężczyzna stojący za drzwiami informuje mnie, że chce odczytać wodę z liczników, ale wpuszczam go do środka, choć nie mam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.
- Ma pan zły humor, panie Wlazły? - pyta, gdy zamykam już za nim drzwi. - Niech się pan nie przejmuje, dacie radę - dodaje na odchodne.
Długo zastanawiam się, o co mu chodziło, aż dociera do mnie, że prawdopodobnie mówił o meczu z Resovią. Jakże chciałbym wrócić do chwil, gdy najbardziej stresowałem się nadchodzącymi rozgrywkami. Wtedy całą rodziną spędzaliśmy dnie razem, wspólnie wszystko przeżywaliśmy. Teraz mogę wsłuchiwać się w ciszę bełchatowskiego mieszkania.
Aż do wieczora snuję się po pokojach. Raz siadam przed telewizorem, później otwieram lodówkę, za chwilę kładę się w sypialni, następnie włączam laptopa, ale żadna z tych czynności nie przynosi mi ukojenia. Spokój przychodzi do mnie dopiero wieczorem pod postacią Liliany.
Oglądamy „Listy do M” i, o ile Lilka jako tako skupia się na przebiegu akcji, to ja co chwilę potrząsam pomponikiem na końcu mej czapki, przy okazji trącając jej włosy. W końcu dziewczyna nie wytrzymuje i pyta:
- Nudzi ci się?
- Troszeczkę - przyznaję z szerokim uśmiechem, a ona wywraca oczami i wciska pauzę na pilocie.
- No, to może obejrzymy coś innego? - proponuje, wzrokiem przeglądając pozycje na półce. - Same klasyki, kto by pomyślał, panie Wlazły. Lubisz stare i znane filmy?
Kiwam głową, ale protestuję, gdy chce wyciągnąć „Pulp Fiction”.
- Nigdy nie przerywam filmu w połowie - mówię. - Poza tym to - wskazuję na płytę, którą trzyma w dłoni - nie jest tak dwuznaczne, w naszym przypadku, jak to - wskazuję na ekran telewizora.
Lilka przez chwilę marszczy czoło, ale zaraz potem wybucha perlistym śmiechem.
- Lubię, kiedy się śmiejesz - wyznaję, zanim zdążę ugryźć się w język.
Po raz kolejny tego wieczoru powoduję, że na jej policzki wstępuje rumieniec. Między nami zapada krępująca cisza, ale przerywa ją dzwonek telefonu dziewczyny. Odbiera go z ulgą wymalowaną na twarzy, lecz już po chwili na jej oblicze wstępuje konsternacja.
- Em, a może by tak: „Cześć”? - proponuje, ale to jedyne zdanie, które udaje jej się wykrztusić. Słyszę, jak ktoś po drugiej stronie trajkocze przez przerwy i to dość głośno. - Rafał, no... - zaczyna, ale ów osobnik, jak się okazuje Makowski, nie daje jej dość do głosu.
Wyciągam dłoń w jej kierunku, a ona posłusznie oddaje mi telefon.
- Gdzie ty jesteś?! Wracam, ciemno, ciebie nie ma! Może byś chociaż kartkę zostawiała, gdzie cię wywiało?! Człowiek się martwi, a ty to wszystko olewasz!
Nie dziwię się, że Ostrowska ma minę, jakby chciała się rozpłakać. Chwilę wcześniej sam byłem świadkiem tego, jak reaguje na krzyk. Obejmuję ją więc ramieniem i przyciągam do swojego obojczyka, żeby się uspokoiła.
- Rafał, wrzuć na luz. - Mój głos brzmi wyjątkowo spokojnie. Makowski chyba jest zszokowany tym, że usłyszał właśnie mnie, bo przestaje krzyczeć. - Lilka jest u mnie, cała i zdrowa. Zaraz odprowadzę ją do domu, a ty przez ten czas zrób sobie rachunek sumienia.
Nie żegnam się nawet z przyjacielem, bo czuję, że oparta o mnie dziewczyna dygoce na całym ciele. Nie płacze, ale trzęsie się i sam nie wiem, czy jest po prostu zdenerwowana, czy planuje się zaraz rozpłakać. Spoglądam na nią troskliwie, a ona ukrywa twarz w mojej koszulce.
- Lilka, Rafał nie chciał sprawić ci przykrości ani nie chciał cię wystraszyć. Martwi się o ciebie, tak samo jak ja. Zobacz, która godzina, a ty mu nawet nie powiedziałaś, że wychodzisz. - Staram się uspokoić zdruzgotaną Lilianę, ale mam wrażenie, że mówiąc do niej odnoszę wręcz odwrotne skutki. Milczę więc i tylko gładzę ją po plecach, czekając, aż sama będzie gotowa się odezwać.
Po dłuższej chwili podnosi głowę i spogląda na mnie oczami przepełnionymi wdzięcznością. Kąciki jej ust są uniesione delikatnie do góry, co wywołuje u mnie szeroki uśmiech.
- Dawno nikt mnie tak nie uspokajał - szepcze, wbijając wzrok w ścianę za mną.
- Cieszę się, że padło na mnie - odpowiadam, starając się dodać trochę radości do naszej rozmowy. Podnoszę się z podłogi i podaję jej rękę, by także się uniosła. Kilkukrotnie powtarza, że nie muszę jej odprowadzać, ale ja tylko kiwam głową, po czym oznajmiam: - To co, idziemy?
Liliana wywraca oczami, ale także zapina puchową kurtkę pod samą szyję. Śmieje się, kiedy przypominam jej, że ma założyć czapkę, ale posłusznie nakłada wełniany materiał na swoje rozwiane włosy. Idziemy bełchatowskimi uliczkami powoli, nie spiesząc się nigdzie. Co jakiś czas mijamy przytulone do siebie pary, a ja zaczynam żałować pozostawienia czapki Mikołaja w mieszkaniu. Mógłbym jakoś rozweselić Lilkę i przy okazji obejrzeć jej czekoladowe tęczówki roześmiane.
Bełchatów po dwudziestej drugiej prezentuje się lepiej niż w ciągu dnia. Nie widać elektrowni, a biały puch leżący na ziemi wydaje się świecić. Dzielę się swoimi przemyśleniami z Ostrowską, a ona mi przytakuje, zaczynając swój wywód o Warszawie i jej najładniejszych okolicach. Dochodzimy pod klatkę Makowskiego, a ona dopiero kończy opowiadać o jednym miejscu w parku, które odwiedzała od dziecka.
- Skończymy tę rozmowę innym razem, co ty na to? - proponuję z uśmiechem, kiedy kierujemy się po schodach do mieszkania Rafała.
- Raczej nie - odpowiada. - Zanudzę cię na śmierć. - Już otwieram usta, żeby zapewnić ją, że to wszystko było bardzo ciekawe, ale ona śmieje się wdzięcznie. - Żartowałam. Jasne, że do tego wrócimy. Ja znam twoje miasto, ty poznasz moje.
- A ja chciałbym poznać powód tego wypadu. - Słyszymy z piętra, od którego dzieli nas kilka schodów.
Widzę, że Lilka drętwieje, więc chwytam jej dłoń, by dodać jej odwagi. Ona uśmiecha się do mnie serdecznie, razem pokonujemy dzielącą nas od Rafała odległość. Jeśli chciał nas zganić, zupełnie zapomniał, jak planował to zrobić. Stoi tylko z szeroko otwartymi ustami i wpatruje się w nasze splecione ręce.
- Chcecie mi coś powiedzieć? - pyta, głupkowato się w nas wpatrując.
W jednym momencie prychamy śmiechem, a on robi naburmuszoną minę. Po chwili przyznaje, że się wygłupił, bo przecież Lilka to Lilka, a ja mam Paulinę. Liliana chichocze dość nerwowo, ale potakuje.
- Będę już wracał do siebie, a wy wchodźcie do środka. Dobranoc - żegnam się z nimi. Przez krótki moment się waham, ale pomimo bacznego spojrzenia Rafała, całuję dziewczynę w policzek i macham im „na do widzenia”. Jestem już na półpiętrze, gdy słyszę trzaśnięcie ich drzwi wejściowych.
Okrężną drogą udaję się na swoje osiedle. Wieczór spędzony z Lilką dał mi powody do radości, a nocny spacer pozwala mi na poukładanie wydarzeń dzisiejszego dnia. Wracam do mieszkania na powrót dręczony złymi przeczuciami dotyczącymi mojej żony. Myśl, że moje całe, już dość pogmatwane, życie, komplikuje się jeszcze bardziej, długo nie pozwala mi zasnąć.
Znowu to zrobiła. Znowu odwołała moje spotkanie z Arkiem, podobnie jak wszystkie od czasu meczu z Dynamem. Przez trzy tygodnie widziałem syna raz - kiedy miał gorączkę w przedszkolu, a ona uznała, że nie może wyrwać się z pracy. Wkurzony Nawrocki puścił mnie z treningu, ale tylko dlatego, że zna moją sytuację.
Są Mikołajki, a ja pierwszy raz od dłuższego czasu nie spędzam ich z Arkiem. Naszą tradycją jest, że wspólnie idziemy do kina, potem spędzamy czas na zabawie w parku, pod koniec dnia robiąc sobie gorącą czekoladę i oglądając bajki do późna. Taki nasz prywatny, męski dzień. Paulina zawsze uwielbiała ten czas, bo mogła wyjść na cały dzień z domu, zrelaksować się. A teraz? Teraz nie pozwala mi nawet porozmawiać z Arkiem przez telefon.
Gdy słyszę ciche bzyczenie, spoglądam w kierunku telefonu leżącego na ziemi. Wibruje nieznacznie, co świadczy o tym, że się nie zepsuł. Sam nie wiem, czy żałuję. Podnoszę się i dwoma susami docieram do miejsca, gdzie leży Samsung. Mam nadzieję, że to Paulina, która zmieniła zdanie, ale to tylko Winiarski.
- Hej, Mario. To co, popołudnie spędzamy w męskim gronie? - pyta wesoło.
- Nie - warczę.
- Mariusz... Coś się stało?
- Nie!
- Chcesz pogadać?
- Nie! - krzyczę już na cały głos. Dopiero po chwili biorę głęboki wdech, bo dociera do mnie, że zachowuję się jak skończony kretyn albo jakbym miał dwa lata. - Przepraszam, Winiar - mruczę. - Paulina odwołała moje spotkanie z Arkiem.
Słyszę, jak przyjaciel przeklina pod nosem.
- Przyjechać do ciebie?
- Nie, spędź ten czas z Olim. Pozdrów wszystkich ode mnie. Cześć, Misiek.
Chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwalam mu na to, kończąc rozmowę. Przez krótką chwilę uleciała ze mnie cała złość, został we mnie tylko smutek i żal. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że Paulina nie jest tą kobietą, którą pokochałem. Obydwoje się zmieniliśmy, to jasne, ale czy ja też stałem się kimś zupełnie innym?
Kładę się na łóżku w sypialni z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki, ale nie zamykam nawet oczu, kiedy w mieszkaniu rozlega się dzwonek do drzwi. Z nadzieją kieruję się w stronę przedpokoju. Może Paulina jednak wciąż jest moją Pauliną i dostrzegła, że nie powinna zabraniać mi kontaktu z Arkiem? Uśmiecham się sztucznie, kiedy mężczyzna stojący za drzwiami informuje mnie, że chce odczytać wodę z liczników, ale wpuszczam go do środka, choć nie mam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.
- Ma pan zły humor, panie Wlazły? - pyta, gdy zamykam już za nim drzwi. - Niech się pan nie przejmuje, dacie radę - dodaje na odchodne.
Długo zastanawiam się, o co mu chodziło, aż dociera do mnie, że prawdopodobnie mówił o meczu z Resovią. Jakże chciałbym wrócić do chwil, gdy najbardziej stresowałem się nadchodzącymi rozgrywkami. Wtedy całą rodziną spędzaliśmy dnie razem, wspólnie wszystko przeżywaliśmy. Teraz mogę wsłuchiwać się w ciszę bełchatowskiego mieszkania.
Aż do wieczora snuję się po pokojach. Raz siadam przed telewizorem, później otwieram lodówkę, za chwilę kładę się w sypialni, następnie włączam laptopa, ale żadna z tych czynności nie przynosi mi ukojenia. Spokój przychodzi do mnie dopiero wieczorem pod postacią Liliany.
Oglądamy „Listy do M” i, o ile Lilka jako tako skupia się na przebiegu akcji, to ja co chwilę potrząsam pomponikiem na końcu mej czapki, przy okazji trącając jej włosy. W końcu dziewczyna nie wytrzymuje i pyta:
- Nudzi ci się?
- Troszeczkę - przyznaję z szerokim uśmiechem, a ona wywraca oczami i wciska pauzę na pilocie.
- No, to może obejrzymy coś innego? - proponuje, wzrokiem przeglądając pozycje na półce. - Same klasyki, kto by pomyślał, panie Wlazły. Lubisz stare i znane filmy?
Kiwam głową, ale protestuję, gdy chce wyciągnąć „Pulp Fiction”.
- Nigdy nie przerywam filmu w połowie - mówię. - Poza tym to - wskazuję na płytę, którą trzyma w dłoni - nie jest tak dwuznaczne, w naszym przypadku, jak to - wskazuję na ekran telewizora.
Lilka przez chwilę marszczy czoło, ale zaraz potem wybucha perlistym śmiechem.
- Lubię, kiedy się śmiejesz - wyznaję, zanim zdążę ugryźć się w język.
Po raz kolejny tego wieczoru powoduję, że na jej policzki wstępuje rumieniec. Między nami zapada krępująca cisza, ale przerywa ją dzwonek telefonu dziewczyny. Odbiera go z ulgą wymalowaną na twarzy, lecz już po chwili na jej oblicze wstępuje konsternacja.
- Em, a może by tak: „Cześć”? - proponuje, ale to jedyne zdanie, które udaje jej się wykrztusić. Słyszę, jak ktoś po drugiej stronie trajkocze przez przerwy i to dość głośno. - Rafał, no... - zaczyna, ale ów osobnik, jak się okazuje Makowski, nie daje jej dość do głosu.
Wyciągam dłoń w jej kierunku, a ona posłusznie oddaje mi telefon.
- Gdzie ty jesteś?! Wracam, ciemno, ciebie nie ma! Może byś chociaż kartkę zostawiała, gdzie cię wywiało?! Człowiek się martwi, a ty to wszystko olewasz!
Nie dziwię się, że Ostrowska ma minę, jakby chciała się rozpłakać. Chwilę wcześniej sam byłem świadkiem tego, jak reaguje na krzyk. Obejmuję ją więc ramieniem i przyciągam do swojego obojczyka, żeby się uspokoiła.
- Rafał, wrzuć na luz. - Mój głos brzmi wyjątkowo spokojnie. Makowski chyba jest zszokowany tym, że usłyszał właśnie mnie, bo przestaje krzyczeć. - Lilka jest u mnie, cała i zdrowa. Zaraz odprowadzę ją do domu, a ty przez ten czas zrób sobie rachunek sumienia.
Nie żegnam się nawet z przyjacielem, bo czuję, że oparta o mnie dziewczyna dygoce na całym ciele. Nie płacze, ale trzęsie się i sam nie wiem, czy jest po prostu zdenerwowana, czy planuje się zaraz rozpłakać. Spoglądam na nią troskliwie, a ona ukrywa twarz w mojej koszulce.
- Lilka, Rafał nie chciał sprawić ci przykrości ani nie chciał cię wystraszyć. Martwi się o ciebie, tak samo jak ja. Zobacz, która godzina, a ty mu nawet nie powiedziałaś, że wychodzisz. - Staram się uspokoić zdruzgotaną Lilianę, ale mam wrażenie, że mówiąc do niej odnoszę wręcz odwrotne skutki. Milczę więc i tylko gładzę ją po plecach, czekając, aż sama będzie gotowa się odezwać.
Po dłuższej chwili podnosi głowę i spogląda na mnie oczami przepełnionymi wdzięcznością. Kąciki jej ust są uniesione delikatnie do góry, co wywołuje u mnie szeroki uśmiech.
- Dawno nikt mnie tak nie uspokajał - szepcze, wbijając wzrok w ścianę za mną.
- Cieszę się, że padło na mnie - odpowiadam, starając się dodać trochę radości do naszej rozmowy. Podnoszę się z podłogi i podaję jej rękę, by także się uniosła. Kilkukrotnie powtarza, że nie muszę jej odprowadzać, ale ja tylko kiwam głową, po czym oznajmiam: - To co, idziemy?
Liliana wywraca oczami, ale także zapina puchową kurtkę pod samą szyję. Śmieje się, kiedy przypominam jej, że ma założyć czapkę, ale posłusznie nakłada wełniany materiał na swoje rozwiane włosy. Idziemy bełchatowskimi uliczkami powoli, nie spiesząc się nigdzie. Co jakiś czas mijamy przytulone do siebie pary, a ja zaczynam żałować pozostawienia czapki Mikołaja w mieszkaniu. Mógłbym jakoś rozweselić Lilkę i przy okazji obejrzeć jej czekoladowe tęczówki roześmiane.
Bełchatów po dwudziestej drugiej prezentuje się lepiej niż w ciągu dnia. Nie widać elektrowni, a biały puch leżący na ziemi wydaje się świecić. Dzielę się swoimi przemyśleniami z Ostrowską, a ona mi przytakuje, zaczynając swój wywód o Warszawie i jej najładniejszych okolicach. Dochodzimy pod klatkę Makowskiego, a ona dopiero kończy opowiadać o jednym miejscu w parku, które odwiedzała od dziecka.
- Skończymy tę rozmowę innym razem, co ty na to? - proponuję z uśmiechem, kiedy kierujemy się po schodach do mieszkania Rafała.
- Raczej nie - odpowiada. - Zanudzę cię na śmierć. - Już otwieram usta, żeby zapewnić ją, że to wszystko było bardzo ciekawe, ale ona śmieje się wdzięcznie. - Żartowałam. Jasne, że do tego wrócimy. Ja znam twoje miasto, ty poznasz moje.
- A ja chciałbym poznać powód tego wypadu. - Słyszymy z piętra, od którego dzieli nas kilka schodów.
Widzę, że Lilka drętwieje, więc chwytam jej dłoń, by dodać jej odwagi. Ona uśmiecha się do mnie serdecznie, razem pokonujemy dzielącą nas od Rafała odległość. Jeśli chciał nas zganić, zupełnie zapomniał, jak planował to zrobić. Stoi tylko z szeroko otwartymi ustami i wpatruje się w nasze splecione ręce.
- Chcecie mi coś powiedzieć? - pyta, głupkowato się w nas wpatrując.
W jednym momencie prychamy śmiechem, a on robi naburmuszoną minę. Po chwili przyznaje, że się wygłupił, bo przecież Lilka to Lilka, a ja mam Paulinę. Liliana chichocze dość nerwowo, ale potakuje.
- Będę już wracał do siebie, a wy wchodźcie do środka. Dobranoc - żegnam się z nimi. Przez krótki moment się waham, ale pomimo bacznego spojrzenia Rafała, całuję dziewczynę w policzek i macham im „na do widzenia”. Jestem już na półpiętrze, gdy słyszę trzaśnięcie ich drzwi wejściowych.
Okrężną drogą udaję się na swoje osiedle. Wieczór spędzony z Lilką dał mi powody do radości, a nocny spacer pozwala mi na poukładanie wydarzeń dzisiejszego dnia. Wracam do mieszkania na powrót dręczony złymi przeczuciami dotyczącymi mojej żony. Myśl, że moje całe, już dość pogmatwane, życie, komplikuje się jeszcze bardziej, długo nie pozwala mi zasnąć.
Liliana
- Siadaj! – rozkazuje Makowski, gdy wchodzimy do
przedpokoju, a ja poddaję się jego „prośbie”, nie chcąc go jeszcze bardziej
rozjuszyć.
Siadam posłusznie przy stole i czekam, aż Rafał łaskawie się do mnie dosiądzie, żeby przez pięć minut bacznie mnie obserwować i w końcu wyrzucić wszystko, co go dręczy.
- Co ty najlepszego wyprawiasz? – pyta, pozornie zachowując spokój i opanowanie. Jednak ja zbyt dobrze go znam, żeby nie wiedzieć, że wewnątrz jego umysłu toczy się wojna nieposkromionych myśli.
- Chętnie odpowiem ci na to pytanie, ale musiałbyś je nieco zawęzić. Bo na przykład w tej chwili siedzę i słucham krzykliwego pseudo-przyjaciela, który od pewnego czasu ma obsesję na punkcie pozornego stwarzania bezpieczeństwa dla mojej skromnej osoby.
Rafał patrzy na mnie zszokowany, chyba takiej reakcji się nie spodziewał. Nie sądził, że będę się stawiać i wyrażać swoją opinię. Przecież to nie w moim stylu, przynajmniej nie w stylu tej Liliany Ostrowskiej, którą stałam się po wypadku, bo dziewczyna sprzed tych wydarzeń potrafiła osiągać swoje cele na wszelkie sposoby, średnio licząc się z opinią otoczenia.
- Krzykliwy pseudo-przyjaciel? – dopytuje, licząc, że się przesłyszał. – Teraz to krzykliwy pseudo-przyjaciel, a jak walczyłaś o zdrowie, to byłem wspaniałym Rafałkiem!
- Nikt nie kazał ci się mną opiekować, nie musiałeś tego robić – prycham gniewnie.
- Mylisz się – wyrzuca z siebie, wyraźnie zagubiony. – Obiecałem to Filipowi, obiecałem mu, że się tobą zaopiekuję – dodaje po chwili.
Nie wierzę w to, co słyszę. Mam wrażenie, że świat się zatrzymał, nie potrafię określić swojego położenia w czasoprzestrzeni. Patrzę tylko zdezorientowana na Makowskiego, a w moich oczach zbierają się łzy.
- Jak? – tylko tyle jestem w stanie z siebie wyrzucić.
Rafał patrzy na mnie z wahaniem, jakby zastanawiał się, czy jestem gotowa usłyszeć to, co ma mi do przekazania. Staram się przybrać jak najbardziej nieustępliwą minę, czym ostatecznie go przekonuję.
- Filip dwa dni po wypadku odzyskał przytomność – zaczyna swoją opowieść, niepewnie na mnie zerkając spod przymglonych oczu. – Ty byłaś wtedy w śpiączce, dla niego to było ostatnie przebudzenie przed śmiercią – głos wyraźnie mu się łamie, a ja staram się powstrzymać przed szlochem, gdy przed oczami pojawia się wizja tej rozmowy. – Dobrze o tym wiedział, siedzieliśmy cały czas przy nim, więc, gdy się obudził, mógł z nami choć chwilę porozmawiać. Od razu zapytał o ciebie, nagiąłem trochę rzeczywistość mówiąc, że masz tylko kilka złamań, ale po prostu nie chciałem go martwić, wiedziałem, że wtedy mógłby jeszcze szybciej odejść. Chciałem go za wszelką cenę zatrzymać, dla ciebie, dla jego rodziny, dla siebie…
W tym momencie na chwilę przerywa, chowa twarz w dłonie, jakby chciał w ten sposób ukryć swój wstyd. Widzę, że jest mu trudno o tym mówić, dlatego nie pospieszam go, siedzę w ciszy i czekam, aż będzie gotów mówić dalej.
- Poprosił tylko, żebym się tobą zaopiekował, żebym nie pozwolił ci zrobić nic głupiego, żebym o ciebie dbał i pomógł uporać się z tą stratą. A potem… - tutaj znowu głos mu się łamie, podnosi twarz i spogląda na mnie niepewnie. – A potem był tylko ten przeklęty pisk respiratora – zakańcza, głęboko oddychając.
Nie mogę wydobyć z siebie żadnego słowa, nie mogę też znieść widoku roztrzęsionego Rafała. Po raz pierwszy to ja muszę być silniejsza, tym razem moja kolej by walczyć z chęcią głośnego płaczu. Podchodzę do Makowskiego, oplatam jego ciało swoimi stosunkowo małymi ramionami i pozwalam mu płakać w moje ramię. Nigdy nie widziałam, żeby Rafał płakał, więc ta cała sytuacja jest dla mnie irracjonalna. Oboje jesteśmy tutaj obecni tylko ciałami, nasze dusze błądzą w poszukiwaniu Filipa. Nadaremnie. Jego już tutaj nie ma. Jesteśmy tylko my i nasze wspomnienia.
Leżę w łóżku i długo nie potrafię zasnąć. W moich myślach cały czas błąka się wizja tej rozmowy tuż przed śmiercią. Dałabym mnóstwo, by móc być wówczas przy nim. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak mało wiem o tym wszystkim, co działo się kilka dni po wypadku. Nagle dociera do mnie, że ja sama walczyłam o życie, i to prawie przez tydzień. Zastanawiam się, dlaczego ktoś tam u góry mi pozwolił zostać, a Filipowi nie. Odpowiedź odnajduję w śnie, który przychodzi kilkadziesiąt minut później. A śni mi się Mariusz biegający po parku za Arkiem, który dzierży w dłoni piłkę do siatkówki, obok mnie stoi Rafał, który mówi, że sam lepiej by tego nie zrobił. Zupełnie nie rozumiem, o co mu chodzi, ale uśmiecham się szeroko, widząc, jak panowie Wlazły senior i junior padają zmęczeni na ziemię.
Gdy rano się budzę, Rafała nie ma już w domu. Na stole w kuchni leży tylko kartka z napisem: „Jestem w barze, jak możesz, to wpadnij koło południa. Rafał. PS: Przepraszam, za wszystko.” Robię sobie lekkie śniadanie i po raz setny analizuję przebieg tych szalonych Mikołajek. Trzeba przyznać, że nawet w dzieciństwie nie przynosiły mi one aż tylu wrażeń.
Siadam posłusznie przy stole i czekam, aż Rafał łaskawie się do mnie dosiądzie, żeby przez pięć minut bacznie mnie obserwować i w końcu wyrzucić wszystko, co go dręczy.
- Co ty najlepszego wyprawiasz? – pyta, pozornie zachowując spokój i opanowanie. Jednak ja zbyt dobrze go znam, żeby nie wiedzieć, że wewnątrz jego umysłu toczy się wojna nieposkromionych myśli.
- Chętnie odpowiem ci na to pytanie, ale musiałbyś je nieco zawęzić. Bo na przykład w tej chwili siedzę i słucham krzykliwego pseudo-przyjaciela, który od pewnego czasu ma obsesję na punkcie pozornego stwarzania bezpieczeństwa dla mojej skromnej osoby.
Rafał patrzy na mnie zszokowany, chyba takiej reakcji się nie spodziewał. Nie sądził, że będę się stawiać i wyrażać swoją opinię. Przecież to nie w moim stylu, przynajmniej nie w stylu tej Liliany Ostrowskiej, którą stałam się po wypadku, bo dziewczyna sprzed tych wydarzeń potrafiła osiągać swoje cele na wszelkie sposoby, średnio licząc się z opinią otoczenia.
- Krzykliwy pseudo-przyjaciel? – dopytuje, licząc, że się przesłyszał. – Teraz to krzykliwy pseudo-przyjaciel, a jak walczyłaś o zdrowie, to byłem wspaniałym Rafałkiem!
- Nikt nie kazał ci się mną opiekować, nie musiałeś tego robić – prycham gniewnie.
- Mylisz się – wyrzuca z siebie, wyraźnie zagubiony. – Obiecałem to Filipowi, obiecałem mu, że się tobą zaopiekuję – dodaje po chwili.
Nie wierzę w to, co słyszę. Mam wrażenie, że świat się zatrzymał, nie potrafię określić swojego położenia w czasoprzestrzeni. Patrzę tylko zdezorientowana na Makowskiego, a w moich oczach zbierają się łzy.
- Jak? – tylko tyle jestem w stanie z siebie wyrzucić.
Rafał patrzy na mnie z wahaniem, jakby zastanawiał się, czy jestem gotowa usłyszeć to, co ma mi do przekazania. Staram się przybrać jak najbardziej nieustępliwą minę, czym ostatecznie go przekonuję.
- Filip dwa dni po wypadku odzyskał przytomność – zaczyna swoją opowieść, niepewnie na mnie zerkając spod przymglonych oczu. – Ty byłaś wtedy w śpiączce, dla niego to było ostatnie przebudzenie przed śmiercią – głos wyraźnie mu się łamie, a ja staram się powstrzymać przed szlochem, gdy przed oczami pojawia się wizja tej rozmowy. – Dobrze o tym wiedział, siedzieliśmy cały czas przy nim, więc, gdy się obudził, mógł z nami choć chwilę porozmawiać. Od razu zapytał o ciebie, nagiąłem trochę rzeczywistość mówiąc, że masz tylko kilka złamań, ale po prostu nie chciałem go martwić, wiedziałem, że wtedy mógłby jeszcze szybciej odejść. Chciałem go za wszelką cenę zatrzymać, dla ciebie, dla jego rodziny, dla siebie…
W tym momencie na chwilę przerywa, chowa twarz w dłonie, jakby chciał w ten sposób ukryć swój wstyd. Widzę, że jest mu trudno o tym mówić, dlatego nie pospieszam go, siedzę w ciszy i czekam, aż będzie gotów mówić dalej.
- Poprosił tylko, żebym się tobą zaopiekował, żebym nie pozwolił ci zrobić nic głupiego, żebym o ciebie dbał i pomógł uporać się z tą stratą. A potem… - tutaj znowu głos mu się łamie, podnosi twarz i spogląda na mnie niepewnie. – A potem był tylko ten przeklęty pisk respiratora – zakańcza, głęboko oddychając.
Nie mogę wydobyć z siebie żadnego słowa, nie mogę też znieść widoku roztrzęsionego Rafała. Po raz pierwszy to ja muszę być silniejsza, tym razem moja kolej by walczyć z chęcią głośnego płaczu. Podchodzę do Makowskiego, oplatam jego ciało swoimi stosunkowo małymi ramionami i pozwalam mu płakać w moje ramię. Nigdy nie widziałam, żeby Rafał płakał, więc ta cała sytuacja jest dla mnie irracjonalna. Oboje jesteśmy tutaj obecni tylko ciałami, nasze dusze błądzą w poszukiwaniu Filipa. Nadaremnie. Jego już tutaj nie ma. Jesteśmy tylko my i nasze wspomnienia.
Leżę w łóżku i długo nie potrafię zasnąć. W moich myślach cały czas błąka się wizja tej rozmowy tuż przed śmiercią. Dałabym mnóstwo, by móc być wówczas przy nim. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak mało wiem o tym wszystkim, co działo się kilka dni po wypadku. Nagle dociera do mnie, że ja sama walczyłam o życie, i to prawie przez tydzień. Zastanawiam się, dlaczego ktoś tam u góry mi pozwolił zostać, a Filipowi nie. Odpowiedź odnajduję w śnie, który przychodzi kilkadziesiąt minut później. A śni mi się Mariusz biegający po parku za Arkiem, który dzierży w dłoni piłkę do siatkówki, obok mnie stoi Rafał, który mówi, że sam lepiej by tego nie zrobił. Zupełnie nie rozumiem, o co mu chodzi, ale uśmiecham się szeroko, widząc, jak panowie Wlazły senior i junior padają zmęczeni na ziemię.
Gdy rano się budzę, Rafała nie ma już w domu. Na stole w kuchni leży tylko kartka z napisem: „Jestem w barze, jak możesz, to wpadnij koło południa. Rafał. PS: Przepraszam, za wszystko.” Robię sobie lekkie śniadanie i po raz setny analizuję przebieg tych szalonych Mikołajek. Trzeba przyznać, że nawet w dzieciństwie nie przynosiły mi one aż tylu wrażeń.
~*~
Commi: A teraz to chyba będzie co tydzień, poniedziałek dniem Mańka i Lilki? Powroty do szkoły po dwóch tygodniach są okropne, naprawdę. Byle do soboty, nieważne dlaczego. ^^
Repugnance: Co powiecie na koncepcję wspólnych poniedziałków? Sobota ♥
Repugnance: Co powiecie na koncepcję wspólnych poniedziałków? Sobota ♥
To chyba jedyne opowiadanie, w którym nawet w 1% nie mogę domyślać się, co będzie dalej. Każdy rozdział czymś zaskakuje i to jest właśnie urok tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńKiedy czytałam ten fragment, co Rafał mówił o Filipie, prawie się popłakałam. Smutny fragment, bardzo.
Pozdrawiam!
PS Poniedziałki z Mańką i Lilką? Dobry pomysł :D
Szkoda, że to właśnie takie sytuacje muszą pokazywać,ile dla jednego człowieka, znaczy drugi człowiek. Jak nie warto się kłócić, unosić dumą,bo nie wiadomo, ile tego czasu tak na prawdę nam pozostało. Mam dziwne przeczucie, że właśnie taką odskocznią od tego wszystkiego dla Lilki jest Mariusz, a dla Mariusza Lilka. Może jeszcze teraz nie zauważają tego,ale później na pewno to dostrzegą :)
OdpowiedzUsuńJestem za w związku ze wspólnymi poniedziałkami :))))
Pozdrawiam :*
smutny i słodki jednocześnie jest ten rozdział. nie wyobrażam sobie nawet tego, co musiał czuć Rafał. i bardzo szkoda mi Mariusza, znów.
OdpowiedzUsuńPoniedziałki są w porządku :)
Rozdział wspaniały :) Cały czas czymś zaskakujecie i nie można się domyślić, co dalej, a to coraz rzadziej się trafia w opowiadaniach :)
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu z poniedziałkami jestem jak najbardziej za :)
Szkoda, że Paulina nie widzi tego jak na tyj jej gierkach z Mariuszem cierpi ich syn. Nie wiem kiedy ta kobieta się otrząśnie, ale czas najwyższy. Dobrze, że Lila postanowiła przyjść do Mariusza bo zarówno ona jak i on potrzebowali towarzystwa. Miło wszystko razem im jest jakoś raźniej i dla siebie nawzajem dużo znaczą, ale jeszcze za wcześnie żeby nazwać to czymś innym niż przyjaźnią. Wiem, że Rafał obiecał, że się zaopiekuje Lilą jednak trochę przesadza. Nie powinien na nią krzyczeć tylko spokojnie zapytać o to gdzie jest i kiedy wróci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Paulina celowo nie pozwoliła zabrać Arka na Mikołajki. Ona jest cholerną egoistką która nie zważa na to co czuje dziecko. Przecież to ono najbardziej na tym cierpi Mariusz też jest tutaj pokrzywdzony. Mam nadzieję że Paulina zrozumie że źle postępuje i zmini swoje zachowanie.
OdpowiedzUsuńRafał nie powinien tak krzyczeć na Lilkę w końcu ona jest dorosła nie jest małym dzieckim, które trzeba prowadzić wszędzie za rączkę. Wie co robi. Nie spodziewalam sie tego, że Filip się przebudził w szpitalu i poprosił o to by Rafał zaopiekował się dziewczyną. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem. Pewnie dlatego Lilka jest strzeżona jak oczka w głowie ale i tak jest to trochę przesada.
Pozdrawiam ;-)
Z każdym rozdziałem mnie zaskakujecie coraz bardziej :-) Jak to dobrze,że Lilka i Mariusz mają siebie nawzajem,że mogę się sobie nawzajem wygadac, oderwac się od ich smutnej rzeczywistości. Co do Pauliny to postąpiła naprawdę perfidnie, nie może zabraniac Arkowi spotkań z ojcem!
OdpowiedzUsuńMariusz powinien zacząć walczyć o Arka. Skoro nie ma już szansy na uratowanie małżeństwa, to powinien zrobić wszystko aby móc więcej czasu spędzać z synem, za którym bardzo tęskni. Jednak nadal nie rozumiem postępowania Pauliny. To że utrudnia mu spotkania z synem, to do niczego dobrego nie doprowadzi. Na tym własnie najbardziej cierpi Arek.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze Lilka pojawiała się u Manka w Mikołajki. Chociaż na chwilę pozwoliła mu zapomnieć o problemach, które bardzo go przytłaczają. Coś mi się wydaje, że niedługo nie tylko przyjaźń będzie ich łączyć ;)
To wyznanie Rafała, o obietnicy jaką złożył Filipowi na łożu śmierci, wyjaśnia jego troskę o Lilkę. Dobrze, że jest przy niej, ale czasami mam wrażenie, że trochę przesadza.
A ten sen Lilki mnie zaintrygował. Ciekawe co miał oznaczać??
Pozdrawiam:*
Co oznacza ten sen Lilki? Czyżby w końcu połączy Lilkę i Mariusza miłością, która przerodzi się z wspólnego bólu? Wspólne poniedziałki? - Ja jak najbardziej na tak!
OdpowiedzUsuńCo do poniedziałków to jestem oczywiście za;D No, no, no ciekawe czy Lilka i Mariusz będą wreszcie razem?;)
OdpowiedzUsuńWreszcie dotarłam, nie lubię być tak spóźniona a dla nie prawie 4 dni po publikacji to dużo za dużo jak na spóźnienie. Powiem wam że miałam już jakieś dziwne schizy że Rafał może chce mieć Lilkę dla siebie i jet zwyczajnie zazdrosny o jej coraz bardziej zażyłe relacje z Mariuszem a ten strzela takim wyznaniem że aż mi kopara opada. Byc przy przyjacielu w ostatnich chwilach przed jego śmiercią. Takie coś zostawia na człowieku piętno na całe życie. Za to to co dzieje się między Lil a Mańkiem strasznie mi się podoba. To jest taka czysta przyjacielska relacja, bez żadnych podtekstów(nie wiem może kiedyś coś się pojawi innego, może nie ale to co jest teraz też mi odpowiada) Oni chyba nie do końca zdają sobie sprawę że swoją obecnością nawzajem bardzo sobie pomagają. Choć w sumie Mariusz już to zauważył. A na Paulinę i jej zachowanie to mi słów szkoda
OdpowiedzUsuńJeezu dodaję ten komentarz chyba 5 raz i ciągle coś mi przeszkada :/ Ktoś mnie powinien rąbnąć i to tak porządnie... Co ja tu widzę? Oprócz tego że Paulyny za cholerę nie ogarniam. Da się załatwić rozwód i wszystkie sprawy związane z tym tak że dziecko nie będzie na tym cierpiało ale po co...Lepiej się jego kosztem zemścić na facecie z którym chce się rozstać. Tu jednak nie bardzo widzę jakiekolwiek szanse na powrót do normalności. Mówią że sny powinno tłumaczyć się odwrotnie :D Omg myślałam że to będzie taki lżejszy rozdział troszkę a tu proszę spodziewałam się wiele ale na pewno nie tego. Taka rozmowa zmienia człowieka na całe życie i odciska na nim ślad jak widać. Ja mówiłam że ta tu dwójka może sobie pomóc i chyba mam rację. Ładnie się dzieje póki co :)
OdpowiedzUsuńxoxo K.
Pobeczałam się gdy Rafał opowiadał Lilianie o tym o co prosił go Filip.. Piękne opowiadanie ! Zapraszam do siebie ;))
OdpowiedzUsuńTrudno mi cokolwiek napisać.
OdpowiedzUsuńPaulina zachowuje się w stosunku do Mariusza nie fair, Arek powinien mieć zarówno ojca, jak i matkę.
Cieszę się, że Lilka coraz więcej się uśmiecha za sprawą Mariusza.
Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko coraz lepiej.
Pozdrawiam.
Na samym początku to ja przeproszę za swoje zaległości na Waszym blogu. Co do rozdziału to powiem szczerze nie zdziwił mnie pomysł Lilki. Tak myślałam, że prędzej czy później sama pójdzie do Mańka. Kurczę... Mam wrażenie, że ją i Mariusza łączy jakaś taka szczególna relacja. Nie nazwałabym tego typową przyjaźnią, ani miłością. To jest coś takiego pomiędzy... Oboje to odczuwają, ale każde z nich boi się do tego przyznać. Paulina wkurza mnie po całości. A sytuacji w jakiej znalazł się Rafał w szpitalu przy łóżku Filipa to nawet nie próbuję sobie wyobrażać...
OdpowiedzUsuń