Liliana
Z każdym słowem wypływającym z moich ust czuję, jak schodzi
ze mnie cały stres i powietrze jednocześnie. Z początku głos niesamowicie
mi drży, a dźwięki są wyjątkowo fałszywe, tylko patrzeć jak ludzie zaczną
wychodzić z baru, ale oni trwają cierpliwie na swoich miejscach, jakby byli
przekonani, że z każdą nutą będzie lepiej. Są tego dużo bardziej pewni niż ja,
lecz tak faktycznie się dzieje, gdy już opanowuję pierwszy stres, jest dużo
łatwiej, dźwięki są płynniejsze, delikatniejsze i ani trochę fałszywe. Na
koniec nie wytrzymuję, w momencie, gdy śpiewam o chodzeniu spać we własnym
niebie, patrzę na Rafała, który zagryza mocno wargi, wie, co chodzi mi po
głowie, w tym momencie z moich oczu wypływa pojedyncza łza, nie ścieram jej,
próbuję skupić się na rytmicznym biciu w struny i zmienianiu chwytów w
odpowiednim momencie, nie pozwala mi to jednak uniknąć jednej fałszywej nutki
przy solówce na końcu, uśmiecham się mimo wszystko pod nosem, a potem posyłam
przepraszające spojrzenie wszystkim słuchaczom. Oni w zamian nagradzają mnie
burzą oklasków, podczas której uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
- Teraz chciałabym zaśpiewać piosenkę zespołu Myslovitz – „Długość dźwięku samotności”, a dedykuję ją Rafałowi Makowskiemu, dzięki któremu teraz tutaj jestem. – I nie ma w tej przemowie ani krzty ironii, chcę mu podziękować za wszystko, co dla mnie zrobił.
Jest jedyną osobą, do której potrafię się jeszcze normalnie odnosić. Patrzę w jego stronę, a on się uśmiecha tak uroczo, że wiem, iż robię dobrze. W tym momencie zauważam obok niego jakąś znajomą czuprynę, strasznie mi kogoś przypomina, ale nie wiem kogo. Skupiam się jednak na pracy i zaczynam śpiewać.
Śpiewam kilka, może kilkanaście, ulubionych utworów i czuję się dużo lepiej. Zapierałam się przed tym rękami i nogami, bo nie przewidziałam, że dzięki temu poczuję się chociaż trochę tak jak przed wypadkiem. Dziękuję wszystkim zgromadzonym, oni biją brawa, choć nie mają ku temu powodów, a ja schodzę ze sceny o jakieś sto kilo lżejsza. Podchodzę do baru i widzę Rafała żywo konwersującego z jakimś wyjątkowo wysokim mężczyzną, tym samym, którego spostrzegłam podczas śpiewania, i teraz wydaje mi się jeszcze bardziej znajomy, ale nadal nie mogę odkryć jego tożsamości. Staję obok Makowskiego, wtedy wszystko staje się jasne. Wzdrygam się jednak na myśl, że osobnikiem prowadzącym rozmowę z moim przyjacielem jest Mariusz Wlazły. No tak, Bełchatów, w sumie nic dziwnego, ale dlaczego akurat on? Sądziłam, że nic nie zepsuje tego wieczoru, że będę go mogła uznać, po raz pierwszy od dwóch lat, za udany, lecz nic z tych rzeczy. Na ziemię sprowadza mnie obecność atakującego i jego, przynajmniej tak to wygląda, dosyć zażyłe stosunki z moim przyjacielem. Nerwy znowu wracają, błogi spokój, który odczuwałam przez krótką chwilę, staje się zwykłym wspomnieniem ukrytym za mgłą szarej rzeczywistości. Sięgam po szklankę i nalewam do niej kilkadziesiąt mililitrów wódki, nawet nie muszę podnosić głowy, żeby wiedzieć, jaki wyraz twarzy ma Rafał.
- No i co tak patrzysz? W gardle mi zaschło. Poza tym trzeba się odstresować, nie? – mówię, nadal nie podnosząc głowy, a po chwili dolewam do szklanki soku pomarańczowego. Wypijam zawartość naczynia duszkiem i dopiero teraz mogę spojrzeć światu w oczy.
- Kiedyś po występie piłaś herbatkę malinową – zauważa bystrze.
- Ludzie się zmieniają, czasy się zmieniają, moda się zmienia, to dlaczego moje przyzwyczajenia mają się nie zmieniać? – pytam z ironią w głosie i zabieram mu ściereczkę, którą się bawił, żeby zdzielić go po ramieniu.
- Ostrowska, cholernico mała! To bolało. – Śmieje się ze mnie i to tak głośno, że pół lokalu go słyszy.
- Tylko nie mała, tylko nie mała, okej?
- Przykro mi, ale są wyżsi. O! Przy takim Mariuszu to ty z tym swoim marnym metr siedemdziesiąt pięć możesz się schować – oznajmia radośnie, a ja muszę w końcu spojrzeć na Wlazłego, który posyła mi uroczy pokrzepiający uśmiech, ale zauważam w nim odrobinę bólu.
- Siedemdziesiąt osiem – wycedzam przez zaciśnięte zęby.
- Tak, tak, oczywiście. A właśnie, to jest Mariusz. – Wskazuje na siatkarza. Po chwili przenosi dłoń, pokazując na mnie. – A to jest…
- Evil – odpowiadam za niego i podaję dłoń atakującemu, chociaż w głębi serca nie mam na to ochoty.
- Evil? Naprawdę? Taka dziewczyna jak ty nie może być zła – mówi, chyba na odczepnego.
- Pozory mylą – oznajmiam, starając się ukryć zażenowanie całą tą sytuacją. – Rafał, ja idę do domu, jestem zmęczona – dodaję po chwili w kierunku Makowskiego.
- Poczekaj, zapłacę ci.
- Makowski, w ten sposób kobiety na dłużej przy sobie nie zatrzymasz. Spójrz na Mariusza i bierz z niego przykład, a będziesz miał kochającą żonę, słodkiego synka, szczęśliwą rodzinę i może w końcu mi dasz święty spokój – mówię z ironią, ale Rafał chyba jej nie załapuje.
- Wybrałaś sobie kiepski przykład – oznajmia Wlazły, a Makowski patrzy na mnie złowrogo i chyba ma ochotę mnie zastrzelić.
- Lepiej już idź – rozkazuje Rafał, a ja idę, bo widzę, że mnie tu nie chcą.
- Teraz chciałabym zaśpiewać piosenkę zespołu Myslovitz – „Długość dźwięku samotności”, a dedykuję ją Rafałowi Makowskiemu, dzięki któremu teraz tutaj jestem. – I nie ma w tej przemowie ani krzty ironii, chcę mu podziękować za wszystko, co dla mnie zrobił.
Jest jedyną osobą, do której potrafię się jeszcze normalnie odnosić. Patrzę w jego stronę, a on się uśmiecha tak uroczo, że wiem, iż robię dobrze. W tym momencie zauważam obok niego jakąś znajomą czuprynę, strasznie mi kogoś przypomina, ale nie wiem kogo. Skupiam się jednak na pracy i zaczynam śpiewać.
Śpiewam kilka, może kilkanaście, ulubionych utworów i czuję się dużo lepiej. Zapierałam się przed tym rękami i nogami, bo nie przewidziałam, że dzięki temu poczuję się chociaż trochę tak jak przed wypadkiem. Dziękuję wszystkim zgromadzonym, oni biją brawa, choć nie mają ku temu powodów, a ja schodzę ze sceny o jakieś sto kilo lżejsza. Podchodzę do baru i widzę Rafała żywo konwersującego z jakimś wyjątkowo wysokim mężczyzną, tym samym, którego spostrzegłam podczas śpiewania, i teraz wydaje mi się jeszcze bardziej znajomy, ale nadal nie mogę odkryć jego tożsamości. Staję obok Makowskiego, wtedy wszystko staje się jasne. Wzdrygam się jednak na myśl, że osobnikiem prowadzącym rozmowę z moim przyjacielem jest Mariusz Wlazły. No tak, Bełchatów, w sumie nic dziwnego, ale dlaczego akurat on? Sądziłam, że nic nie zepsuje tego wieczoru, że będę go mogła uznać, po raz pierwszy od dwóch lat, za udany, lecz nic z tych rzeczy. Na ziemię sprowadza mnie obecność atakującego i jego, przynajmniej tak to wygląda, dosyć zażyłe stosunki z moim przyjacielem. Nerwy znowu wracają, błogi spokój, który odczuwałam przez krótką chwilę, staje się zwykłym wspomnieniem ukrytym za mgłą szarej rzeczywistości. Sięgam po szklankę i nalewam do niej kilkadziesiąt mililitrów wódki, nawet nie muszę podnosić głowy, żeby wiedzieć, jaki wyraz twarzy ma Rafał.
- No i co tak patrzysz? W gardle mi zaschło. Poza tym trzeba się odstresować, nie? – mówię, nadal nie podnosząc głowy, a po chwili dolewam do szklanki soku pomarańczowego. Wypijam zawartość naczynia duszkiem i dopiero teraz mogę spojrzeć światu w oczy.
- Kiedyś po występie piłaś herbatkę malinową – zauważa bystrze.
- Ludzie się zmieniają, czasy się zmieniają, moda się zmienia, to dlaczego moje przyzwyczajenia mają się nie zmieniać? – pytam z ironią w głosie i zabieram mu ściereczkę, którą się bawił, żeby zdzielić go po ramieniu.
- Ostrowska, cholernico mała! To bolało. – Śmieje się ze mnie i to tak głośno, że pół lokalu go słyszy.
- Tylko nie mała, tylko nie mała, okej?
- Przykro mi, ale są wyżsi. O! Przy takim Mariuszu to ty z tym swoim marnym metr siedemdziesiąt pięć możesz się schować – oznajmia radośnie, a ja muszę w końcu spojrzeć na Wlazłego, który posyła mi uroczy pokrzepiający uśmiech, ale zauważam w nim odrobinę bólu.
- Siedemdziesiąt osiem – wycedzam przez zaciśnięte zęby.
- Tak, tak, oczywiście. A właśnie, to jest Mariusz. – Wskazuje na siatkarza. Po chwili przenosi dłoń, pokazując na mnie. – A to jest…
- Evil – odpowiadam za niego i podaję dłoń atakującemu, chociaż w głębi serca nie mam na to ochoty.
- Evil? Naprawdę? Taka dziewczyna jak ty nie może być zła – mówi, chyba na odczepnego.
- Pozory mylą – oznajmiam, starając się ukryć zażenowanie całą tą sytuacją. – Rafał, ja idę do domu, jestem zmęczona – dodaję po chwili w kierunku Makowskiego.
- Poczekaj, zapłacę ci.
- Makowski, w ten sposób kobiety na dłużej przy sobie nie zatrzymasz. Spójrz na Mariusza i bierz z niego przykład, a będziesz miał kochającą żonę, słodkiego synka, szczęśliwą rodzinę i może w końcu mi dasz święty spokój – mówię z ironią, ale Rafał chyba jej nie załapuje.
- Wybrałaś sobie kiepski przykład – oznajmia Wlazły, a Makowski patrzy na mnie złowrogo i chyba ma ochotę mnie zastrzelić.
- Lepiej już idź – rozkazuje Rafał, a ja idę, bo widzę, że mnie tu nie chcą.
Mariusz
Zaczyna śpiewać zestresowana, widać spięcie na jej drobnej
twarzy. Stopniowo jej mięśnie rozluźniają się, a głos, który dobiega do moich
uszu, brzmi coraz odważniej. Nie zwracam wielkiej uwagi na czystość jej głosu,
bo nawet drobne fałsze nie wpływają na efekt całościowy. Jestem oczarowany
barwą jej głosu, a jeszcze bardziej samym wykonaniem tak dobrze znanej mi
piosenki. Kiedy kończy grać pierwszy utwór, wszyscy klaszczą jak zaklęci, a Rafał
uśmiecha się szeroko, co dostrzegam kątem oka. Dziewczyna dedykuje mu następny
utwór, a Makowski zaczyna mieszać drinki, które zamawiają kolejni klienci, przy
okazji śpiewając pod nosem. Odrywam wzrok od drobnej postaci, która produkuje
się na scenie.
- Skąd się znacie? - pytam barmana.
- Długa historia - odpowiada pogodnie, nie zwracając na mnie większej uwagi. - Wiesz, lubię wieczory, lubię się schować na jakiś czas - nuci razem z wokalistką, ale przestaje, gdy napotyka moje surowe spojrzenie. - Co, nieładnie?
- Pozostaw śpiewanie profesjonalistom - rzucam, a on tylko śmieje się serdecznie. - Mamy dużo czasu, może jednak uchylisz mi rąbka tajemnicy?
Widzę, że Makowski toczy bitwę sam ze sobą, jakby zdradzenie mi powodu wizyty jego przyjaciółki mogło zaważyć na moim życiu. Z ulgą biegnie na zaplecze, kiedy któraś z kelnerek prosi, by zerknął na listę dostarczonego towaru. Wzdycham ciężko i opieram się jedną ręką o blat. Uważnie obserwuję poczynania młodej śpiewaczki, która podczas mojego krótkiego dialogu z Rafałem poczuła się na scenie pewnie, jakby nigdy z niej nie schodziła.
Makowski wraca do mnie chwilę przed zakończeniem występu. Dziewczyna schodzi ze sceny i podchodzi do nas z dziwną miną, po czym od razu wypija dość mocnego drinka. Z uśmiechem na ustach przysłuchuję się żartobliwie uszczypliwej wymianie zdań dwójki osób, jednak większość uwagi skupiam na rudowłosej. Nigdy wcześniej nie widziałem jej na żadnych zdjęciach, co więcej, zupełnie nie potrafię skojarzyć, czy Rafał ma jakieś przyjaciółki. Jedyną bliską mu osobą, o której wspominał, był Filip. Jego śmierć łudząco przypomina ostatnie chwile Arka, więc doskonale wiem, co barman czuje. Otrzeźwiam się z letargu, gdy słyszę swoje imię w ustach mężczyzny.
- Skąd się znacie? - pytam barmana.
- Długa historia - odpowiada pogodnie, nie zwracając na mnie większej uwagi. - Wiesz, lubię wieczory, lubię się schować na jakiś czas - nuci razem z wokalistką, ale przestaje, gdy napotyka moje surowe spojrzenie. - Co, nieładnie?
- Pozostaw śpiewanie profesjonalistom - rzucam, a on tylko śmieje się serdecznie. - Mamy dużo czasu, może jednak uchylisz mi rąbka tajemnicy?
Widzę, że Makowski toczy bitwę sam ze sobą, jakby zdradzenie mi powodu wizyty jego przyjaciółki mogło zaważyć na moim życiu. Z ulgą biegnie na zaplecze, kiedy któraś z kelnerek prosi, by zerknął na listę dostarczonego towaru. Wzdycham ciężko i opieram się jedną ręką o blat. Uważnie obserwuję poczynania młodej śpiewaczki, która podczas mojego krótkiego dialogu z Rafałem poczuła się na scenie pewnie, jakby nigdy z niej nie schodziła.
Makowski wraca do mnie chwilę przed zakończeniem występu. Dziewczyna schodzi ze sceny i podchodzi do nas z dziwną miną, po czym od razu wypija dość mocnego drinka. Z uśmiechem na ustach przysłuchuję się żartobliwie uszczypliwej wymianie zdań dwójki osób, jednak większość uwagi skupiam na rudowłosej. Nigdy wcześniej nie widziałem jej na żadnych zdjęciach, co więcej, zupełnie nie potrafię skojarzyć, czy Rafał ma jakieś przyjaciółki. Jedyną bliską mu osobą, o której wspominał, był Filip. Jego śmierć łudząco przypomina ostatnie chwile Arka, więc doskonale wiem, co barman czuje. Otrzeźwiam się z letargu, gdy słyszę swoje imię w ustach mężczyzny.
- A to jest... - kontynuuje,
jednak przerywa mu dziewczyna.
- Evil - dopowiada, podając mi dłoń. Minę wciąż ma niewyraźną, jakby ze strachu, że ją ugryzę. Staram się posłać jej delikatny uśmiech, ale jakoś mi to nie wychodzi, słysząc pseudonim.
- Evil? Naprawdę? Taka dziewczyna jak ty nie może być zła. - Staram się brzmieć pogodnie. W rzeczywistości krępuję ją chyba, bo mówi, że idzie do domu. Chcę zaprotestować, bo ja i tak powinienem już iść, żeby kolejnego dnia wstać na trening, ale uprzedza mnie Rafał.
- Poczekaj, zapłacę ci.
- Evil - dopowiada, podając mi dłoń. Minę wciąż ma niewyraźną, jakby ze strachu, że ją ugryzę. Staram się posłać jej delikatny uśmiech, ale jakoś mi to nie wychodzi, słysząc pseudonim.
- Evil? Naprawdę? Taka dziewczyna jak ty nie może być zła. - Staram się brzmieć pogodnie. W rzeczywistości krępuję ją chyba, bo mówi, że idzie do domu. Chcę zaprotestować, bo ja i tak powinienem już iść, żeby kolejnego dnia wstać na trening, ale uprzedza mnie Rafał.
- Poczekaj, zapłacę ci.
- Makowski, w ten sposób kobiety na dłużej przy sobie nie
zatrzymasz. Spójrz na Mariusza i bierz z niego przykład, a będziesz miał
kochającą żonę, słodkiego synka, szczęśliwą rodzinę i może w końcu mi dasz
święty spokój - ironizuje.
- Wybrałaś sobie kiepski przykład - mruczę pod nosem, zarazem uciekając wzrokiem gdzieś na boczną ścianę. Nie przysłuchuję się dalszej wymianie zdań. Dociera do mnie, że do tej chwili ciągle starałem się rozgryźć dziwny wyraz twarzy Evil, która mnie zaintrygowała.
- Przepraszam cię. - Słyszę przyciszony głos obok ucha. - Ona nie zna twojej sytuacji, nic jej nie mówiłem.
- To dobrze - stwierdzam, czym trochę dziwię przyjaciela. - Mam dowód na to, że mogę ci ufać. - Posyłam mu cień uśmiechu. Proszę o kieliszek, który wciąż na mnie czeka, wypijam duszkiem i wstaję. - Bardzo podobał mi się występ Evil - celowo podkreślam ostatnie słowo. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dane mi ją usłyszeć. Cześć.
Nie czekam na odpowiedź, zwyczajnie odwracam się i kieruję w stronę drzwi baru. Przepycham się przez rozgorączkowany tłum, nie zwracając uwagi na usłyszane czasem: „Wlazły?” Dziwi mnie fakt, że ktoś w Bełchatowie nie przywykł jeszcze do mojej obecności, a już na pewno nie mam ochoty na rozdawanie autografów. Na zewnątrz nareszcie oddycham pełną piersią, a jesienne powietrze dociera do moich płuc.
Nie odczuwam złości, choć mógłbym. Nie na Evil, raczej na siebie. Sam zepsułem swoje małżeństwo. Ponownie nie mam ochoty na powrót do mieszkania, ale spoglądam na zegarek i wiem, że kolejnego dnia będę miał problem ze zdążeniem na poranny trening. Mimo wszystko wybieram okrężną drogę na swoje osiedle. Nim robię pierwszy krok, słyszę dzwonek swojego telefonu. Spoglądam na wyświetlacz, a widząc imię mojej żony drętwieję. Nigdy nie dzwoni do mnie o tak późnej porze. Myślami odbiegam już do sytuacji w Wieluniu i zaniepokojony odbieram.
- Cześć, tatusiu. - Słyszę w słuchawce. - Mamusia powiedziała, że mogę do ciebie zadzwonić. Oglądałem wczoraj mecz w komputerze. Wiesz, że grałeś super? Wygracie każdy następny mecz, tato!
Przełykam głośno ślinę, kiedy Arek opowiada mi o dniu w przedszkolu. Dopiero gdy mówi, że będzie się już kładł, przypominam sobie, że stoję w miejscu i nie ruszyłem się nawet na milimetr. Zaciskam tylko wolną dłoń w pięść, a oczami błądzę po okolicznych murach, żeby się nie rozpłakać.
- Dobranoc, tatusiu. Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie - odpowiadam ze ściśniętym gardłem.
- Cześć, Mariusz - mówi Paulina. - Dzwoniliśmy trzy razy... Czemu nie odbierałeś? - pyta z pretensją.
Na końcu języka mam odpowiedź, że nie może mnie o to pytać, zaraz potem mam ochotę powiedzieć jej, że byłem w barze Rafała, ale wiem, że nie lubi, kiedy szwendam się po knajpach.
- Nie słyszałem telefonu - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Paula... - zaczynam, ale w ostatniej chwili zaczynam się wahać. Ponagla mnie głośnym „Tak?”, więc kontynuuję: - Może pojedziecie ze mną na Superpuchar do Częstochowy?
- To dopiero za trzy tygodnie - przypomina mi. - Arek na pewno będzie chętny, spakuję go i potem będzie spał u ciebie.
- Chciałem, żebyście jechali obydwoje - prostuję.
W słuchawce zalega cisza. Wiem, że ją zaskoczyłem, a ona nie potrafi tak szybko wymyślić odpowiedniej wymówki.
- Zastanowię się - kapituluje. - Dobranoc, Maniek.
Uśmiecham się sam do siebie, żegnając z żoną. Rozglądam się wokół, nikogo nie dostrzegam i krzyczę głośne „Tak!” Cieszę się, chociaż w pewnym sensie nie mam z czego. Może to fakt, że po raz kolejny zdrobniła moje imię, a może świadomość, że zobaczę ją na dłuższą chwilę, gdy przywiezie do mnie Arka w kolejnym tygodniu. Przepełniony całkiem pozytywną energią ruszam do domu, zapominając o intrygującej przyjaciółce Rafała.
- Wybrałaś sobie kiepski przykład - mruczę pod nosem, zarazem uciekając wzrokiem gdzieś na boczną ścianę. Nie przysłuchuję się dalszej wymianie zdań. Dociera do mnie, że do tej chwili ciągle starałem się rozgryźć dziwny wyraz twarzy Evil, która mnie zaintrygowała.
- Przepraszam cię. - Słyszę przyciszony głos obok ucha. - Ona nie zna twojej sytuacji, nic jej nie mówiłem.
- To dobrze - stwierdzam, czym trochę dziwię przyjaciela. - Mam dowód na to, że mogę ci ufać. - Posyłam mu cień uśmiechu. Proszę o kieliszek, który wciąż na mnie czeka, wypijam duszkiem i wstaję. - Bardzo podobał mi się występ Evil - celowo podkreślam ostatnie słowo. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dane mi ją usłyszeć. Cześć.
Nie czekam na odpowiedź, zwyczajnie odwracam się i kieruję w stronę drzwi baru. Przepycham się przez rozgorączkowany tłum, nie zwracając uwagi na usłyszane czasem: „Wlazły?” Dziwi mnie fakt, że ktoś w Bełchatowie nie przywykł jeszcze do mojej obecności, a już na pewno nie mam ochoty na rozdawanie autografów. Na zewnątrz nareszcie oddycham pełną piersią, a jesienne powietrze dociera do moich płuc.
Nie odczuwam złości, choć mógłbym. Nie na Evil, raczej na siebie. Sam zepsułem swoje małżeństwo. Ponownie nie mam ochoty na powrót do mieszkania, ale spoglądam na zegarek i wiem, że kolejnego dnia będę miał problem ze zdążeniem na poranny trening. Mimo wszystko wybieram okrężną drogę na swoje osiedle. Nim robię pierwszy krok, słyszę dzwonek swojego telefonu. Spoglądam na wyświetlacz, a widząc imię mojej żony drętwieję. Nigdy nie dzwoni do mnie o tak późnej porze. Myślami odbiegam już do sytuacji w Wieluniu i zaniepokojony odbieram.
- Cześć, tatusiu. - Słyszę w słuchawce. - Mamusia powiedziała, że mogę do ciebie zadzwonić. Oglądałem wczoraj mecz w komputerze. Wiesz, że grałeś super? Wygracie każdy następny mecz, tato!
Przełykam głośno ślinę, kiedy Arek opowiada mi o dniu w przedszkolu. Dopiero gdy mówi, że będzie się już kładł, przypominam sobie, że stoję w miejscu i nie ruszyłem się nawet na milimetr. Zaciskam tylko wolną dłoń w pięść, a oczami błądzę po okolicznych murach, żeby się nie rozpłakać.
- Dobranoc, tatusiu. Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie - odpowiadam ze ściśniętym gardłem.
- Cześć, Mariusz - mówi Paulina. - Dzwoniliśmy trzy razy... Czemu nie odbierałeś? - pyta z pretensją.
Na końcu języka mam odpowiedź, że nie może mnie o to pytać, zaraz potem mam ochotę powiedzieć jej, że byłem w barze Rafała, ale wiem, że nie lubi, kiedy szwendam się po knajpach.
- Nie słyszałem telefonu - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Paula... - zaczynam, ale w ostatniej chwili zaczynam się wahać. Ponagla mnie głośnym „Tak?”, więc kontynuuję: - Może pojedziecie ze mną na Superpuchar do Częstochowy?
- To dopiero za trzy tygodnie - przypomina mi. - Arek na pewno będzie chętny, spakuję go i potem będzie spał u ciebie.
- Chciałem, żebyście jechali obydwoje - prostuję.
W słuchawce zalega cisza. Wiem, że ją zaskoczyłem, a ona nie potrafi tak szybko wymyślić odpowiedniej wymówki.
- Zastanowię się - kapituluje. - Dobranoc, Maniek.
Uśmiecham się sam do siebie, żegnając z żoną. Rozglądam się wokół, nikogo nie dostrzegam i krzyczę głośne „Tak!” Cieszę się, chociaż w pewnym sensie nie mam z czego. Może to fakt, że po raz kolejny zdrobniła moje imię, a może świadomość, że zobaczę ją na dłuższą chwilę, gdy przywiezie do mnie Arka w kolejnym tygodniu. Przepełniony całkiem pozytywną energią ruszam do domu, zapominając o intrygującej przyjaciółce Rafała.
Liliana
Wychodzę z baru i sama nie wiem, co ze sobą zrobić. Do
pustego mieszkania nie chcę wracać, nawet jeśli jest to mieszkanie Rafała.
Wiem, że gdybym siedziała w pustym pomieszczeniu, to zaczęłabym wspominać, a to
skończyłoby się emocjonalnym krachem. Jestem już wystarczająco rozdrażniona,
więc nie próbuję się jeszcze dobijać. Zauważam ławkę skrytą gdzieś w pobliskich
krzakach, siadam na niej i spoglądam w niebo pełne gwiazd.
Przyglądając się intensywnie ciałom niebieskim, przypominam sobie stare czasy. Uwielbiałam wieczorami leżeć na łące wtulona w ramiona Filipa i obserwować magię nocy. On zawsze szukał najładniejszej gwiazdy, a potem mówił, że jestem od niej piękniejsza, ja wtedy śmiałam się głupkowato, a on całował mnie czule w usta i szeptał, że kocha…
Z rozmyślań wybudza mnie dzwonek czyjegoś telefonu. Spoglądam przez dziurę w równo ściętych krzakach i widzę Wlazłego, który rozmawia z kimś przez telefon. Słyszę tylko strzępki jego rozmowy, ale bacznie obserwuję twarz atakującego, która ciągle zmienia swój wyraz. Zaczyna się od radości, poprzez zakłopotanie i konsternację, skończywszy na smutku. Po schowaniu telefonu do kieszeni rozgląda się bacznie po okolicy, żeby chwilę potem krzyknąć głośne: „Tak!” Uśmiecham się pod nosem, widząc, jaką radość dał mu jeden telefon. Wygląda dużo lepiej, niż gdy zobaczyłam go w barze. Tam był jakiś przygaszony i załamany, teraz wstępuje w niego nowa nadzieja, jakby ten telefon dodał mu mnóstwo energii. Naładowana jego pozytywnymi emocjami ruszam jednak do mieszkania Makowskiego.
Udaję się do kuchni i zabieram za robienie kolacji, takiej z prawdziwego zdarzenia, z sałatką jarzynową, której Filip i Rafał zawsze chcieli dokładek, i kolorowymi kanapkami, które zawsze jeden z nich serwował mi, gdy byłam chora lub zła. Nie czekam długo, a mój przyjaciel wraca do mieszkania, wchodzi do kuchni, widząc przygotowaną przeze mnie niespodziankę uśmiecha się szeroko i siada przy stole naprzeciwko mnie.
- Przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie, to było głupie – wyrzucam w końcu z siebie.
- A owszem, takie było – przytakuje mi.
- Ale to chyba przez to, że zobaczyłam Wlazłego, rozumiesz…
- Tak, też od razu pomyślałem o Filipie, gdy pierwszy raz przyszedł do mojego baru. Fifi zawsze tak bardzo chciał go spotkać, a tymczasem on stał się moim przyjacielem.
- Przyjacielem? – pytam zdziwiona.
- Chyba tak, od czasu jego kłopotów rodzinnych szuka u mnie wsparcia.
- A ty jako miłosierny samarytanin ofiarowujesz mu swoją pomoc – stwierdzam.
- Wiesz, Lilka, tym razem przesadziłaś.– Patrzy na mnie z dezaprobatą, a ja tylko wzruszam bezradnie ramionami.
- W tym nie było za grosz ironii. Dobrze, że taki jesteś, bo gdyby nie ty, to już pewnie wąchałabym kwiatki od spodu.
- Wiesz co? – Rozkłada bezradnie ręce w geście kapitulacji i bierze do ręki kolejny widelec sałatki.
- Wiem, Rafałku, wiem. – Uśmiecham się pokrzepiająco.
- To zrób coś z tym – ni to prosi, ni rozkazuje.
- Zobaczymy, co da się zrobić. A teraz ty pozmywasz, a ja idę do łazienki. – Dopijam herbatę i wstaję z krzesła, podążając w kierunku łazienki.
- Ale… - Słyszę jeszcze jęk niezadowolenia, ale go ignoruję.
Po krótkim, ale odprężającym prysznicu kładę się do łóżka i próbuję zasnąć. Tak bardzo chcę zasnąć bez kilkudziesięciu minut płaczu spowodowanego tęsknotą za przeszłością, pragnę usnąć od razu, a rano obudzić się bez zaczerwienionych oczu. Wystarczy jednak kilka sekund obrazu Filipa przed oczami, a z moich oczu płyną zupełnie niekontrolowane łzy. Płyną tak gwałtownie jak deszcz tamtego dnia, a cień Rafała, który idzie właśnie do łazienki, tak idealnie przypomina to przeklęte drzewo. Ledwo powstrzymuję się przed piskiem ze strachu, ta sama scena, codziennie, zawsze przed zaśnięciem, wyrzuty sumienia nie dają mi żyć, pustka w sercu staje się coraz większa i nie potrafię za nic w świecie jej wypełnić. Zmęczona tym wszystkim zasypiam około drugiej w nocy. A rano znów budzę się z podpuchniętymi oczami i bez energii do życia.
Przyglądając się intensywnie ciałom niebieskim, przypominam sobie stare czasy. Uwielbiałam wieczorami leżeć na łące wtulona w ramiona Filipa i obserwować magię nocy. On zawsze szukał najładniejszej gwiazdy, a potem mówił, że jestem od niej piękniejsza, ja wtedy śmiałam się głupkowato, a on całował mnie czule w usta i szeptał, że kocha…
Z rozmyślań wybudza mnie dzwonek czyjegoś telefonu. Spoglądam przez dziurę w równo ściętych krzakach i widzę Wlazłego, który rozmawia z kimś przez telefon. Słyszę tylko strzępki jego rozmowy, ale bacznie obserwuję twarz atakującego, która ciągle zmienia swój wyraz. Zaczyna się od radości, poprzez zakłopotanie i konsternację, skończywszy na smutku. Po schowaniu telefonu do kieszeni rozgląda się bacznie po okolicy, żeby chwilę potem krzyknąć głośne: „Tak!” Uśmiecham się pod nosem, widząc, jaką radość dał mu jeden telefon. Wygląda dużo lepiej, niż gdy zobaczyłam go w barze. Tam był jakiś przygaszony i załamany, teraz wstępuje w niego nowa nadzieja, jakby ten telefon dodał mu mnóstwo energii. Naładowana jego pozytywnymi emocjami ruszam jednak do mieszkania Makowskiego.
Udaję się do kuchni i zabieram za robienie kolacji, takiej z prawdziwego zdarzenia, z sałatką jarzynową, której Filip i Rafał zawsze chcieli dokładek, i kolorowymi kanapkami, które zawsze jeden z nich serwował mi, gdy byłam chora lub zła. Nie czekam długo, a mój przyjaciel wraca do mieszkania, wchodzi do kuchni, widząc przygotowaną przeze mnie niespodziankę uśmiecha się szeroko i siada przy stole naprzeciwko mnie.
- Przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie, to było głupie – wyrzucam w końcu z siebie.
- A owszem, takie było – przytakuje mi.
- Ale to chyba przez to, że zobaczyłam Wlazłego, rozumiesz…
- Tak, też od razu pomyślałem o Filipie, gdy pierwszy raz przyszedł do mojego baru. Fifi zawsze tak bardzo chciał go spotkać, a tymczasem on stał się moim przyjacielem.
- Przyjacielem? – pytam zdziwiona.
- Chyba tak, od czasu jego kłopotów rodzinnych szuka u mnie wsparcia.
- A ty jako miłosierny samarytanin ofiarowujesz mu swoją pomoc – stwierdzam.
- Wiesz, Lilka, tym razem przesadziłaś.– Patrzy na mnie z dezaprobatą, a ja tylko wzruszam bezradnie ramionami.
- W tym nie było za grosz ironii. Dobrze, że taki jesteś, bo gdyby nie ty, to już pewnie wąchałabym kwiatki od spodu.
- Wiesz co? – Rozkłada bezradnie ręce w geście kapitulacji i bierze do ręki kolejny widelec sałatki.
- Wiem, Rafałku, wiem. – Uśmiecham się pokrzepiająco.
- To zrób coś z tym – ni to prosi, ni rozkazuje.
- Zobaczymy, co da się zrobić. A teraz ty pozmywasz, a ja idę do łazienki. – Dopijam herbatę i wstaję z krzesła, podążając w kierunku łazienki.
- Ale… - Słyszę jeszcze jęk niezadowolenia, ale go ignoruję.
Po krótkim, ale odprężającym prysznicu kładę się do łóżka i próbuję zasnąć. Tak bardzo chcę zasnąć bez kilkudziesięciu minut płaczu spowodowanego tęsknotą za przeszłością, pragnę usnąć od razu, a rano obudzić się bez zaczerwienionych oczu. Wystarczy jednak kilka sekund obrazu Filipa przed oczami, a z moich oczu płyną zupełnie niekontrolowane łzy. Płyną tak gwałtownie jak deszcz tamtego dnia, a cień Rafała, który idzie właśnie do łazienki, tak idealnie przypomina to przeklęte drzewo. Ledwo powstrzymuję się przed piskiem ze strachu, ta sama scena, codziennie, zawsze przed zaśnięciem, wyrzuty sumienia nie dają mi żyć, pustka w sercu staje się coraz większa i nie potrafię za nic w świecie jej wypełnić. Zmęczona tym wszystkim zasypiam około drugiej w nocy. A rano znów budzę się z podpuchniętymi oczami i bez energii do życia.
~*~
Commi: Miało być w poniedziałek, ale Skra przegrała. Nie mogłam już patrzeć na Mańka w kwadracie, a modlący się Nawrocki doprowadzał mnie do mdłości. Ale cóż, takie życie. Ja ostatnio dobra w pisaniu posłowia nie jestem, więc chyba zostawię to tak jak jest. Niech za wytłumaczenie wystarczy, że czuję się równie podle jak Lilka. I po raz enty odkrywam, że mamy cholernie dużo wspólnego, chociaż ja (jeszcze) nikogo nie zabiłam. Kto wie, może Repugnance nie wytrzyma ze mną i będzie pierwsza. Oczywiście nie życzę tego ani sobie, ani jej, ani Wam. Dlatego przestaję gadać głupoty.
Repugnance: Cóż mogę powiedzieć? Miało być w poniedziałek, ale jest dzisiaj. Też czuję się podle jak Lilka i też nie mogę patrzeć na Mariusza w kwadracie. Ale obiecuję Wam, że nie zamierzam nikogo zabijać, a już na pewno nie Commi. Bądźcie o nią spokojni. Dodam tylko, że tym razem ja informowałam o rozdziale. Jeśli do kogoś nie dotarło powiadomienie, proponuję dodać mój numer Gadu-Gadu (6976139) do kontaktów. Większość z Was dostała moje zaproszenia, ale osobiście nie mam pojęcia, jak to konkretnie działa. Nic więcej nie mam do powiedzenia, niestety. Życzę Wam przyjemnych kolejnych dni. A w bonusie dodaję zapas uśmiechów na cały dzień, który zachowałam specjalnie dla Was: :)
Repugnance: Cóż mogę powiedzieć? Miało być w poniedziałek, ale jest dzisiaj. Też czuję się podle jak Lilka i też nie mogę patrzeć na Mariusza w kwadracie. Ale obiecuję Wam, że nie zamierzam nikogo zabijać, a już na pewno nie Commi. Bądźcie o nią spokojni. Dodam tylko, że tym razem ja informowałam o rozdziale. Jeśli do kogoś nie dotarło powiadomienie, proponuję dodać mój numer Gadu-Gadu (6976139) do kontaktów. Większość z Was dostała moje zaproszenia, ale osobiście nie mam pojęcia, jak to konkretnie działa. Nic więcej nie mam do powiedzenia, niestety. Życzę Wam przyjemnych kolejnych dni. A w bonusie dodaję zapas uśmiechów na cały dzień, który zachowałam specjalnie dla Was: :)
Ha, jeśli się nie rozpiszę, to będę pierwsza!
OdpowiedzUsuńTakże ten, lubię Liliannę, niestety nie mogę stwierdzić, że rozumiem jej ból, bo sama tego nie doświadczyłam. Mam nadzieję, że sytuacja Mańka się unormuję, że sytuacja ich obojga się unormuje.
Co do poniedziałku, to mam jakąś zadrę w sercu, mimo że to nie Skra jest moim ukochanym klubem. Nie wiem czemu, ale mnie ich przegrana strasznie zabolała.
I znowu nie wiem co napisać...Rozdział wspaniały. Szkoda mi ich, bo nie zasłużyli na taki los. Ciekawa jestem jak dalej rozwinie się ich znajomość. Oboje są po przejściach i mogą sobie nawzajem pomóc. Z niecierpliwością czekam na kolejny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że oboje są na takim samym etapie w życiu,mimo, że spotkało ich zupełnie coś innego. Być może razem, będą mogli powalczyć o szczęście,bo bez wątpienia na nie zasługują :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Zaczynam odnosić wrażenie że Lilka jest bardzo krucha jednocześnie próbując pokazać innym, że jest inaczej przez co łamie się ciągle pomiędzy tymi dwoma nastawieniami. ale jednak ciągle jest bardzo tajemnicza i nie potrafię jej rozgryźć. A Maniek, a Maniek się stara i stara i stara o Paulinę a pewnie i tak wyjdzie jak zawsze. Szkoda mi go, ma takie wielkie nadzieję. Ale wierzę, że zapewnicie im nie tylko smutki ale również wiele chwil radosnych. Więc nie zabijajcie się nawzajem, chyba że to w takiej formie jak cięcie się mydłem w płynie. Jedyne co mam do powiedzenia w takim razie to prośba o więcej Lilki i Mańka. ;)
OdpowiedzUsuńLilka udaje twardą, do tego bardzo złą osobą. Jednak na prawdę jest tak iż próbuje ukryć swoją słabość i kruchość. Jednak nie wydaje mi się, aby długo tak wytrzymała. Musi jakoś spróbować pogodzić się z tym co się stało. Nie będzie łatwo, ale wiecznie nie może obwiniać się o śmierć Filipa.
OdpowiedzUsuńHmm a Mariusz, widać, że tęskni za synkiem jak i żoną. Kocha ich i marzy aby kiedyś ponownie stworzyli szczęśliwą rodzinę. Może im się to uda.
Pozdrawiam:*
Powiadomienie doszło, dziękuję:) Mariusz bardzo tęskni za żoną i synkiem, to widac;) Lilianna go zaintrygowała swoją osobą, wywarła na nim spore wrażenie ale on zapatrzony jest w swoją ukochaną. Wspomienia powróciły kiedy Lilka zobaczyła idola swojego narzeczonego. Jak na razie to opowiadanie jest bardzo smutne, mam nadzieję,że oboje jeszcze ułożą sobie życie.
OdpowiedzUsuńJesteście fenomenalne, czytając perspektywe Mariusza czułam ten jego ból. A to świadczy, że piszecie wspaniale. Bardzo się ciesze, że to opowiadanie jest takie życiowe. Czytam o życiu, a wszyscy dobrze wiemy, że życie nie zawsze jest takie piękne. Maniek tak strasznie kocha Pauline i tak strasznie cierpi, a podobno miłość jest najpiękniejsza w życiu, widać nie zawsze jest taka wspaniała i nie zawsze dodaje skrzydeł, a Wy potraficie wspaniale przekazać to w tym opowiadaniu, i za to Wam dziękuje ;) A co do meczu, ah.. tak mi strasznie źle, że Skra przegrała, a taka była dzielna, tak walczyła, pszczółki były walczącymi lwami ale niestety przegrały wojne z Resovia.. Najbradziej mi szkoda chłopaków. My czujemy się źle, a co dopiero oni.. Teraz pozostaje walka o honor. Pozostaje nam najwyżej piąte miejsce, ale wierze, że Skra jeszcze wstanie i pokaże swoje pazurki w już następnym sezonie. MAMY ŻÓŁTE SERCA, W KTÓRYCH PŁYNIE CZARNA KREW! Skra moim mistrzem zawsze i wszędzie. / Pozdrawiam G. ;*
OdpowiedzUsuńaż mnie ciary przechodziły czytając ten rozdział. Normalnie super opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńdużo bólu w tym rozdziale... ciekawe, co dalej z Evil i Mańkiem.
OdpowiedzUsuńHm, może i Lilka nie powinna wyskakiwać z tą szczęśliwą rodzinką, no ale skąd mogła wiedzieć, co dzieje się w życiu prywatnym Wlazłego? Swoją drogą, jej prywata też nie jest łatwa. Aż mnie coś kłuje w sercu, kiedy czytam o jej wspomnieniach dotyczących Filipa. Jak ona to cholernie przeżywa.
OdpowiedzUsuńManiek za powinien walczyć o swoje. Ewidentnie widać, że Paulina nadal jest mu bliska i nadal chce wrócić do tej pięknej przeszłości. Niech próbuje, a nuż się uda. Suma summarum, jak dobrze, że mają Rafała, powiernika problemów. :)
Mariusz powinien walczyć o odbudowę swoich relacji z Pauliną. W końcu mają dla kogo te relacje odbudowywać. Jest Arek, a on potrzebuje obojga rodziców. Lilka może i nie powinna wyskakiwać z tą szczęśliwą rodzinką, ale też nie mogła wiedzieć, że Wlazły ma problemy.
OdpowiedzUsuńNie wiem, pewnie się powtórzę, ale Lilianna jest dla mnie strasznie skomplikowaną osobą. Ona pod otoczką zła i twardości ukrywa prawdziwą siebie, wrażliwą i dobrą, która potrzebuje opieki. Wiadomo gdy doświadczamy w życiu tragicznych rzeczy często budujemy wokół siebie taki mur ochronny. Tak jest w jej przypadku. co do Mariusza, ten niestety ślepo wierzy ze jego małżeństwo da się uratować o np odczytuje w zwykłym zdrobnieniu swego imienia przez Paule. Ja mam wrażenie że po tym jak ona go traktuje ich małżeństwo to już tylko fikcja
OdpowiedzUsuńLili trochę dowaliła z tym tekstem o Mariuszu jako wzorze idealnej głowy rodziny, ale przecież nie wiedziała o jego sytuacji. Myślę, że gdyby Rafał jej powiedział prawdę, nigdy nie odezwałaby się w taki sposób. Mały Arek jest uroczy, naprawdę :) Widać, że on strasznie kocha i tęskni za tatą. Szkoda, że musi cierpieć przez nieporozumienia rodziców. A co do Pauliny, to nie wydaje mi się, żeby to zdrobnienie imienia o czymś świadczyło. To po prostu kwestia przyzwyczajenia, kiedyś przecież często go tak nazywała.
OdpowiedzUsuńRafał to widzę taki dobry duszek tego opowiadania. Chce wszystkim pomóc, mam nadzieję, że tak właśnie się stanie!
OdpowiedzUsuńJa nie rozpaczam z powodu porażki Skry, wręcz przeciwnie bo jestem wieloletnim i wiernym kibicem Sovii. Powiem jednak, że pomimo mojej niechęci do Wlazłego, nie podoba mi się to, że został w ten sposób potraktowany przez trenera. Wlazły zawsze będzie atakującym!
Muszę przyznać, że od samego początku polubiłam to opowiadanie i Rafała. Jest on zdecydowanie pozytywna postacią, która stara się pomóc i przyjaciółce i przyjacielowi. Jestem ciekawa, co z tego wyniknie.
OdpowiedzUsuńWidać, że Mariusz bardzo kocha swoją żonę i synka i chce naprawić to, co zepsuł, to co się rozpadło. Myślę, że przy odrobinie zaparcia i siły wewnętrznej może mu się to udać.
Co do Lilki to cały ten występ na nowo obudził w niej emocje, które starała się w sobie tłumić. Myślę, że wyjdzie jej to na dobre.
Pozdrawiam.
Kocham piosenkę długość dźwięku samotności. Btw nie trzeba nikogo zabić by czuć się źle i rozmyslać o smutnych rzeczach przed snem. A rozdział strasznie mi się podoba i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń