Liliana
Siódma rano, budzik dzwoni
jak zawsze, ale jednak nie jak zawsze. Po raz ostatni, na pewno na jakiś czas,
dzwoni w tym miejscu. Dziś opuszczam Warszawę, niekoniecznie raz na zawsze, i
wyruszam w podróż do Bełchatowa. Tam nie będę budzić się samotnie w naszym
łóżku, tam prawdopodobnie nie będę całe noce płakać i rozmyślać nad tym, co się
stało. Może chociaż po części przestanę się obwiniać za to wszystko, za
wypadek, za jego śmierć i za moją bezradność.
Wstaję. Bo co mam zrobić?
Zadzwonił miesiąc temu, powiedział, że ma dość moich nocnych telefonów i
płakania w słuchawkę, że już woli, żebym robiła to w jego mieszkaniu, będąc
obok. Rafał zawsze był taki. Chce dla wszystkich jak najlepiej, nie przejmując
się zbytnio swoimi problemami. Kiedyś nie rozumiałam jego zachowania, ale po
wypadku… Wtedy był jedyną osobą, która mnie nie oskarżała, lecz pomagała,
wspierała na każdym kroku, po prostu była. Nie używał tych wyświechtanych
zwrotów, typu: „Wszystko będzie dobrze”, „On patrzy na ciebie z góry i pragnie
twojego szczęścia” czy „Nie chciałby, żebyś tak rozpaczała”. Nie, Makowski ani
razu nie powiedział nic takiego, nawet nie próbował, bo wiedział, że moja
reakcja mogłaby być nieco nietaktowna.
W przedpokoju stoi jedna
walizka, a obok niej gitara, jedyne materialne wspomnienie Filipa i wszystkich
chwil, które z nim spędziłam, naszych uczuć, które miały nigdy nie wygasnąć.
Tak też jest, przynajmniej w moim przypadku. Nie wiem, co dzieje się z nim, czy
w ogóle jeszcze można mówić o nim, bo skąd człowiek, który nigdy nie
umarł, ma wiedzieć takie rzeczy? Jeśli w ogóle istnieje podział na piekło i
niebo, to on niemal na pewno znajduje się tam na górze i cierpliwie czeka na
moje przybycie. Szkoda, że nigdy się nie doczeka, bo Liliana Ostrowska jest od
dwóch lat złym człowiekiem.
Zamykam drzwi na cztery,
albo i dziesięć spustów, pokrowiec z gitarą w środku przewieszam przez ramię,
chwytam rączkę od walizki i wyruszam przed siebie w poszukiwaniu nowej
energii. Dworzec Zachodni nie wita mnie już brudem i smrodem, chociaż dla mnie
to i tak zawsze będzie jeden wielki syf. Warszawa, niby moje rodzinne miasto, a
jednak tak typowo nierodzinne. Wszyscy żyją w ciągłym stresie, pośpiech doradza
im w każdej sytuacji, idą do celu po trupach, nie zwracając na nic uwagi. Może
faktycznie przeprowadzka do mniejszego miasteczka to dobry pomysł? Może
faktycznie to nieco ułatwi mi życie?
Po trzech godzinach męczącej
podróży starym PKS-em wysiadam w końcu na przystanku w Bełchatowie. Słońce
oślepia mnie zupełnie, więc zakładam okulary przeciwsłoneczne, które
jednocześnie ukryją moje zaczerwienione i podpuchnięte od wiecznego płaczu
oczy. Zarzucam gitarę na plecy, ale walizki już nie mogę chwycić. Uniemożliwia
mi to Rafał, który napada na mnie i przez kilkanaście sekund trzyma w niedźwiedzim
uścisku, potem bierze moją walizkę i praktycznie bez słów idziemy do jego auta.
Po około dziesięciu minutach jesteśmy już na miejscu.
- Czy to osiedle nie jest
zbyt wyrafinowane jak na możliwości przeciętnego barmana w tym kraju? –
pytam po wyjściu z samochodu, a Makowski posyła mi mordercze spojrzenie.
Wzruszam tylko bezwiednie ramionami. O co mu chodzi? Przecież to są jakieś
apartamentowce, normalnego barmana na to nie stać.
- Liliano, moja droga,
widocznie masz przestarzałe informacje, od roku barmanem jestem okazjonalnie i
to w ustalonych przeze mnie porach, a na dłuższą metę jestem właścicielem tego
baru.
- Cóż, wybacz, że nie znam
na pamięć twojego CV. A może w takim razie potrzebujesz barmanki? – pytam,
myśląc o sobie. Nie tak to miało wyglądać, ale od czegoś trzeba zacząć.
- Dla ciebie mam zupełnie
inne zadanie. – Uśmiecha się dziwnie, a potem wskazuje mi drogę do
odpowiedniego budynku.
- Niby jakie?
- Już niedługo się
przekonasz – odpowiada wymijająco i rusza pewnym krokiem przed siebie.
Podczas obiadu, który
składa się z dwóch chińskich zupek i zimnej herbaty, nie wracamy do tematu
mojego „innego zadania”, praktycznie cały czas wypominam Rafałowi, jak bardzo
nieodpowiedni tryb życia prowadzi, aż w końcu stwierdza, że ja nie jestem
lepsza, bo od dwóch lat nie robię nic innego, jak tylko płaczę nad rozlanym
mlekiem. I ma rację, a ja tak cholernie nie lubię, gdy ktoś, a zwłaszcza on, ma
rację. Nie cierpię, gdy muszę przyznać się do błędu i uznać wyższość kogoś
innego, dlatego jestem wredną i złośliwą jędzą.
- Ja muszę już lecieć do
pracy, a ty pewnie chcesz odpocząć. Zobaczymy się wieczorem i wtedy
porozmawiamy – oznajmia, a po chwili słyszę dźwięk przekręcanego w zamku
klucza.
Na początek postanawiam „zwiedzić”
miejsce, w którym przyjdzie mi przez jakiś czas mieszkać. Trzy niemal
identyczne sypialnie, z czego jedna wyróżnia się szczególnym bałaganem,
porozrzucanymi po kątach skarpetkami, brudnymi podkoszulkami na oparciach
wszelkich możliwych mebli oraz tym rozpoznawalnym na kilometr fetorem.
Mężczyźni… Do tej pory spotkałam tylko jednego, który potrafił utrzymać
względny porządek, i niemal z miejsca się w nim zakochałam, a potem było,
co było. Salon połączony jest z aneksem kuchennym, w pomieszczeniu panuje
jasność ze względu na duże okno balkonowe umieszczone na środku ściany. Otwieram
je i wychodzę na taras, potrzebuję odetchnąć świeżym powietrzem. Tak, idealny
pretekst, żeby wyjść zapalić, bo przecież, gdyby Rafał poczuł choć odrobinkę
dymu papierosowego w swoim mieszkaniu, to by mnie zabił.
Bełchatów nie powala mnie
krajobrazami, wręcz przeciwnie, te wszędobylskie elektrownie i spaliny
pogarszają tylko moje zdanie o tym mieście, ale wszystko jest lepsze od
Warszawy, która cała przesiąknięta jest wspomnieniami. Po wypaleniu papierosa
zabieram się za rozpakowanie rzeczy w pokoju, który wybrałam. Niczym nie różni
się on od tego obok, ale jakoś bardziej mnie do siebie przekonał przy pierwszym
wejściu. Nawet nie zauważam, kiedy mija pięć godzin, a słyszę już kroki na klatce
schodowej, po chwili też widzę Rafała w progu mieszkania. Wita mnie jakże
uroczym: „Gdzie kolacja?!”, a potem, jak przystało na rasowego pana domu, chce
na mnie nakrzyczeć, ale nie pozwalam mu, bo, jak na rasową gospodynię
przystało, pytam tylko, co sobie życzy. Więcej już nie udajemy idiotów i razem
przyrządzamy kolację, która dla odmiany składała się z kanapek.
- Więc jakie zajęcie dla
mnie znalazłeś? – pytam, nie mogąc przezwyciężyć ciekawości.
- Pamiętasz jeszcze, jak
się śpiewa i gra? – odpowiada pytaniem na pytanie, a mi serce podchodzi do
gardła. W zaciszu domu grałam niemal codziennie, ale czuję, że on kombinuje coś
dużo grubszego.
- Może tak, może nie… -
odpowiadam wymijająco, mając nadzieję, że rozwinie swoją odpowiedź.
- Pamiętasz, pamiętasz. W
mojej knajpie przydałby się ktoś z dobrym wokalem i gitarą, umilałabyś
czas klientom, a przy okazji trochę zarobiła. Przecież kiedyś uwielbiałaś
śpiewać dla publiczności.
- Ale to było kiedyś,
konkretnie dwa lata temu…
- Lilka, jeśli chcesz
chociaż trochę się ogarnąć, to musisz wziąć się w garść i w końcu żyć
normalnie. Od czegoś trzeba zacząć. Wiem, że ta praca to nie jest szczyt twoich
marzeń, ale spróbuj, proszę cię, spróbuj.
- Kiedy mam zacząć? –
pytam, żeby już dał mi święty spokój.
- Jutro? – Robi maślane
oczka i liczy, że się na to nabiorę.
- Chyba cię pogrzało –
odpowiadam gniewnie.
- Im szybciej, tym lepiej,
Liliano.
- A może potrzebuję czasu,
żeby doprowadzić głos do porządku, przypomnieć sobie utwory?
- W takim razie za
tydzień, siódmego września.
- Niech ci będzie, ale ja
wybieram piosenki – zastrzegam.
- Dobrze, ale na początek
zagrasz „Zawsze tam gdzie ty”, to jest hit w tych okolicach, a już na
pewno w moim barze.
- Nie ma mowy, nienawidzę
tej piosenki.
- Niby dlaczego? Bo Filip
ją uwielbiał, bo jest niemal synonimem waszego związku, i to właśnie ją zaśpiewał
ci podczas oświadczyn? Tym bardziej powinnaś to zrobić, żeby się uwolnić.
- Rafał… Nawet nie… - Nie
daje mi dokończyć, tylko sam znowu zaczyna mówić.
- Trzeba ci pseudonim wymyślić!
– stwierdza i bije brawo sam dla siebie.
- Evil, od dzisiaj jestem
Evil.
Siódmy września nadszedł
jakoś wyjątkowo szybko, nawet nie zdążyłam się odpowiednio przygotować, a już
stoję przed sceną i słucham jakiegoś idiotycznego wywodu Rafała na mój temat.
Ludzie mimo wszystko klaszczą, nie wiem, czy jemu za to, że już przestał mówić,
czy mnie na zachętę. Siadam na barowym krześle, gitarę opieram o kolano i zaczynam
grać ten znienawidzony utwór.
Mariusz
Budzę
się zdezorientowany, choć jestem w swoim mieszkaniu. Zastanawiam się, dlaczego
nie obudził mnie dźwięk radia, jak zazwyczaj o poranku. Rozglądam się wokół
i dopiero po chwili przypominam sobie, że nie muszę pędzić na trening.
Jeden dzień wolnego po porażce przed sezonem ligowym to całkiem dużo. Przywykłem
do tego, że wolne dni znam tylko z opowieści znajomych.
Nie zamierzam szybko się podnosić, ale kiedy ponownie przymykam oczy, w głowie świdruje mi dzwonek do drzwi. Najchętniej bym go zignorował, ale nikt nie odwiedza mnie bez zapowiedzi. Dość szybko wstaję i spoglądam na zegarek. Cyfry na elektrycznym wyświetlaczu wskazują południe. Nigdy nie potrafiłem tak długo spać, ale możliwe, że to przez Arka, który zawsze korzystał w pełni z tych godzin, jakie mogłem poświęcić tylko jemu.
Niespodziewany gość coraz niecierpliwiej dobija się do drzwi, więc narzucam na siebie koszulkę, nie zmieniając krótkich spodenek na nic odpowiedniejszego, chociaż w mieszkaniu panuje nieprzyjemny chłód. Skończyły się wakacje, nadeszła jesień, a za oknami wciąż świeci słońce, mimo iż temperatura zaczęła znacznie się obniżać.
Podczas drogi korytarzem potykam się o torbę treningową, pozostawioną wczoraj na samym środku przedpokoju. Przeklinam w myślach całego siebie. Od wyprowadzki Pauliny nie potrafię zrobić ze sobą nic, co pomogłoby mi w pozbieraniu się do jednej całości. Wreszcie docieram do drzwi, a kiedy je otwieram, moim oczom ukazuje się Rafał.
- Jak miło, że otworzyłeś! - wykrzykuje radośnie, choć wyczuwam w jego głosie nutę sarkazmu. Nie czeka na zaproszenie, po prostu przekracza próg i kieruje się do kuchni. - Kawę, najlepiej z mlekiem, chyba, że znowu zapomniałeś kupić.
Mruczę pod nosem, żeby nie był taki mądry, ale on albo nie słyszy, albo tylko udaje. Siada na dużej brązowej kanapie, nogi kładzie na szufladzie pod stoliczkiem i włącza telewizor, jakby był u siebie.
- Jasne, nie przeszkadzaj sobie - mówię, idąc do kuchni. Włączam czajnik, a po chwili zalewam dwa kubki. Otwieram drzwi lodówki, by przekonać się, że Makowski jak zwykle ma rację. Nie mam mleka, po lodówce hula wiatr. Usilnie przywołuję w pamięci ostatni posiłek, który jadłem w domu, ale to na nic. Ostatni ciepły obiad, który miałem okazję zjeść, przygotowała Dagmara, a Michał nie pozwolił mi znów iść na pizzę.
- Wiedziałem - śmieje się Rafał, kiedy podaję mu cukierniczkę. - Maniek, planujesz się ogarnąć? - pozornie pyta swobodnie, ale wiem, że nie zamierza odpuścić.
- Wyobraź sobie, że nie potrafię - rzucam zdenerwowany. - Jeśli przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby suszyć mi głowę i denerwować po wczorajszym meczu, to sobie odpuść.
Wydaje mi się, że odpuścił, bo upija kilka łyków czarnego napoju, po czym przełącza kanały z informacyjnych na sportowe. Oglądamy powtórkę finału Ligi Światowej, który chłopaki wygrali.
- Nie żałujesz, że ciebie tam nie było?
- Nawet jakbym był, nic by to nie zmieniło - mruczę. - Poza tym miałem nadzieję, że nareszcie wyleczę kontuzję i przy okazji ocalę moje małżeństwo. Sam też byś tak zrobił.
Przytakuje mi, a potem przestaje wiercić mi dziurę w brzuchu. Rozmawiamy dość swobodnie, póki jego telefon nie rozdzwania się. Prowadzi krótki dialog z jakąś kobietą, uspokaja ją, a potem rzuca, że postara się niedługo przyjść.
- Kłopoty w barze?
- Można tak powiedzieć - odpowiada. - Przyjdziesz dzisiaj wieczorem? Zatrudniłem nową dziewczynę, będzie śpiewała. Ocenisz jej umiejętności jako ktoś spoza branży.
Kiwam głową, a potem odprowadzam go na korytarz. Posyła mi pokrzepiający uśmiech, rzuca: „Do wieczora” i wychodzi. Zostawia mnie w pustym mieszkaniu, a ja znów nie wiem, co ze sobą zrobić. Dzień bez treningu, w dodatku w tygodniu, jest dla mnie największą katorgą. W weekend mógłbym odwiedzić Arka i Paulinę, ale przecież teraz i tak nie ma ich w domu. Siadam więc z powrotem na kanapie i bezczynnie gapię się w ekran, zupełnie nie zwracając uwagi na przebieg spotkania.
Podjęcie decyzji o nie przyjęciu powołania do kadry wydawało się być dobrym krokiem, by ocalić mój związek z Pauliną. Z perspektywy czasu wiem, że to był kolejny błąd. Rozdrażniony chodziłem po domu, miałem pretensje do wszystkich wokół. Tak bardzo chciałem pomóc reprezentantom, że zapomniałem, w jakim celu pozostałem w domu. Paulina nie kazała mi wynieść rzeczy z dnia na dzień. Stopniowo proponowała, żebym więcej czasu spędzał w mieszkaniu klubowym, bliżej hali. Aż pewnego dnia wyniosłem tutaj wszystko, co miałem. Prócz dwóch osób, które są mi najbardziej potrzebne do szczęścia.
Nie zauważam, kiedy mecz dobiega końca, a Polsat Sport reklamuje pierwszą kolejkę PlusLigi. Chociaż sporo czasu do niej pozostało, wszyscy odczuwamy zbliżający się sezon w kościach. Dłuższe, bardziej wyczerpujące treningi, końcowe fazy leczenia kontuzji, nowy skład. Dla mnie nic nie jest takie samo, bo ze wszystkim muszę radzić sobie sam.
Biorę szybki prysznic, zakładam długie spodnie i klubową kurtkę, a potem ruszam na podbój bełchatowskich delikatesów. Po drodze posyłam kilka przyjaznych uśmiechów, rozdaję kilka autografów, ale większość ludzi jest już przyzwyczajona do naszej ciągłej obecności wśród nich. Nawet kasjerka bez skrępowania żartuje, że muszę robić zakupy u konkurencji, bo tak dawno mnie nie widziała. Wbrew pozorom Nawrocki nie zauważył nagłej zmiany mojego odżywania, może dzięki Michałowi, który utrzymuje, że codziennie jestem u niego na obiadkach. Tak, jakby obserwowanie szczęśliwej rodziny Winiarskich miało sprawiać mi zniewalającą przyjemność.
Wrześniowa pogoda nie jest kapryśna, ale widzę, że na niebo powoli zaczynają wstępować ciemne chmury, więc szybciej zmierzam do swojego lokum. Po raz kolejny tego dnia nie chcę przebywać zamknięty w czterech ścianach. Decyduję się na dość odważny krok, chwytam telefon i wybieram numer, który znam na pamięć.
- Cześć - mówię pogodnie. - Mógłbym przyjechać po ciebie do pracy?
Paulina wciąga głośno powietrze do płuc.
- To nie jest dobry pomysł - oświadcza. Chwilę milczymy, bo spłoszony nie wiem, co powiedzieć. Ciszę przerywa ona, dodając: - Daj mi odetchnąć, Maniek.
Czuję się jak nastolatek, kiedy słyszę zdrobnienie wypływające z jej ust. Od kilku miesięcy zwracała się do mnie tylko pełnym imieniem. W końcu zgadzam się nie przeszkadzać jej w pracy i rozglądam się wokół.
Mieszkanie nie jest duże, więc zdążyłem narobić w nim niezłego bałaganu. Wypakowuję torbę, którą przywiozłem, piorę meczową koszulkę, a potem wywieszam ją na suszarce nad wanną. Spoglądam niechętnie w lustro i ponownie widzę coś, co mnie nie satysfakcjonuje. Gdzie podział się ten szczęśliwy Mariusz Wlazły, który niczego się nie bał?
Boję się odpowiedzi, więc rzucam się w wir sprzątania, potem biorę kąpiel i wychodzę do baru, który należy do Rafała. Mieści się niedaleko, mogę przejść ten kawałek pieszo. Nikt nie chce robić sobie ze mną zdjęcia, a mnie to cieszy, bo nie muszę po raz kolejny udawać uśmiechów. Wreszcie docieram na swoje stałe miejsce, a Rafał posyła mi uśmiech zza lady.
- Koncert dopiero za dwie godziny - przypomina mi.
- Wiem - przytakuję. - Co mam robić sam? Wolałem dotrzymać ci towarzystwa. Nie! - Zatrzymuję go, kiedy podaje mi kieliszek. - Jeszcze nie teraz.
Makowski śmieje się cicho, ale chowa drinka pod ladę. Rozmawiamy niezobowiązująco o mojej pracy, kolejnych meczach i treningach. Pyta, jakie mamy cele, czy potrafimy się już zgrać. W rzeczywistości sam nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, choć to siatkówka utrzymuje mnie przy zdrowym rozsądku.
Wreszcie światła przygasają, a Rafał idzie na scenę i przedstawia dziewczynę, która będzie miała śpiewać. Kiedy mężczyzna schodzi ze sceny, a ona siada na krześle i profesjonalne chwyta gitarę, wszyscy wpatrują się w nią oszołomieni. Zaczyna śpiewać „Zawsze tam gdzie ty”, a ja samoczynnie nucę pod nosem ten nieoficjalny hymn naszej drużyny.
- To moja przyjaciółka - szepcze mi do ucha Rafał, który pojawia się znikąd. Widzi moje zdziwione spojrzenie i dodaje: - Ma trudną przeszłość, więc chcę jej pomóc. Mieszka u mnie, a teraz będzie tutaj pracować.
Kiwam głową, udając, że wszystko rozumiem. I, choć tak nie jest, głos dziewczyny powoduje, że odczuwam cały jej ból. Przelewa go umiejętnie na wszystkich wokół, a do mojego serca trafia jeszcze bardziej. Ta piosenka jest mi przecież tak bliska.
Nie zamierzam szybko się podnosić, ale kiedy ponownie przymykam oczy, w głowie świdruje mi dzwonek do drzwi. Najchętniej bym go zignorował, ale nikt nie odwiedza mnie bez zapowiedzi. Dość szybko wstaję i spoglądam na zegarek. Cyfry na elektrycznym wyświetlaczu wskazują południe. Nigdy nie potrafiłem tak długo spać, ale możliwe, że to przez Arka, który zawsze korzystał w pełni z tych godzin, jakie mogłem poświęcić tylko jemu.
Niespodziewany gość coraz niecierpliwiej dobija się do drzwi, więc narzucam na siebie koszulkę, nie zmieniając krótkich spodenek na nic odpowiedniejszego, chociaż w mieszkaniu panuje nieprzyjemny chłód. Skończyły się wakacje, nadeszła jesień, a za oknami wciąż świeci słońce, mimo iż temperatura zaczęła znacznie się obniżać.
Podczas drogi korytarzem potykam się o torbę treningową, pozostawioną wczoraj na samym środku przedpokoju. Przeklinam w myślach całego siebie. Od wyprowadzki Pauliny nie potrafię zrobić ze sobą nic, co pomogłoby mi w pozbieraniu się do jednej całości. Wreszcie docieram do drzwi, a kiedy je otwieram, moim oczom ukazuje się Rafał.
- Jak miło, że otworzyłeś! - wykrzykuje radośnie, choć wyczuwam w jego głosie nutę sarkazmu. Nie czeka na zaproszenie, po prostu przekracza próg i kieruje się do kuchni. - Kawę, najlepiej z mlekiem, chyba, że znowu zapomniałeś kupić.
Mruczę pod nosem, żeby nie był taki mądry, ale on albo nie słyszy, albo tylko udaje. Siada na dużej brązowej kanapie, nogi kładzie na szufladzie pod stoliczkiem i włącza telewizor, jakby był u siebie.
- Jasne, nie przeszkadzaj sobie - mówię, idąc do kuchni. Włączam czajnik, a po chwili zalewam dwa kubki. Otwieram drzwi lodówki, by przekonać się, że Makowski jak zwykle ma rację. Nie mam mleka, po lodówce hula wiatr. Usilnie przywołuję w pamięci ostatni posiłek, który jadłem w domu, ale to na nic. Ostatni ciepły obiad, który miałem okazję zjeść, przygotowała Dagmara, a Michał nie pozwolił mi znów iść na pizzę.
- Wiedziałem - śmieje się Rafał, kiedy podaję mu cukierniczkę. - Maniek, planujesz się ogarnąć? - pozornie pyta swobodnie, ale wiem, że nie zamierza odpuścić.
- Wyobraź sobie, że nie potrafię - rzucam zdenerwowany. - Jeśli przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby suszyć mi głowę i denerwować po wczorajszym meczu, to sobie odpuść.
Wydaje mi się, że odpuścił, bo upija kilka łyków czarnego napoju, po czym przełącza kanały z informacyjnych na sportowe. Oglądamy powtórkę finału Ligi Światowej, który chłopaki wygrali.
- Nie żałujesz, że ciebie tam nie było?
- Nawet jakbym był, nic by to nie zmieniło - mruczę. - Poza tym miałem nadzieję, że nareszcie wyleczę kontuzję i przy okazji ocalę moje małżeństwo. Sam też byś tak zrobił.
Przytakuje mi, a potem przestaje wiercić mi dziurę w brzuchu. Rozmawiamy dość swobodnie, póki jego telefon nie rozdzwania się. Prowadzi krótki dialog z jakąś kobietą, uspokaja ją, a potem rzuca, że postara się niedługo przyjść.
- Kłopoty w barze?
- Można tak powiedzieć - odpowiada. - Przyjdziesz dzisiaj wieczorem? Zatrudniłem nową dziewczynę, będzie śpiewała. Ocenisz jej umiejętności jako ktoś spoza branży.
Kiwam głową, a potem odprowadzam go na korytarz. Posyła mi pokrzepiający uśmiech, rzuca: „Do wieczora” i wychodzi. Zostawia mnie w pustym mieszkaniu, a ja znów nie wiem, co ze sobą zrobić. Dzień bez treningu, w dodatku w tygodniu, jest dla mnie największą katorgą. W weekend mógłbym odwiedzić Arka i Paulinę, ale przecież teraz i tak nie ma ich w domu. Siadam więc z powrotem na kanapie i bezczynnie gapię się w ekran, zupełnie nie zwracając uwagi na przebieg spotkania.
Podjęcie decyzji o nie przyjęciu powołania do kadry wydawało się być dobrym krokiem, by ocalić mój związek z Pauliną. Z perspektywy czasu wiem, że to był kolejny błąd. Rozdrażniony chodziłem po domu, miałem pretensje do wszystkich wokół. Tak bardzo chciałem pomóc reprezentantom, że zapomniałem, w jakim celu pozostałem w domu. Paulina nie kazała mi wynieść rzeczy z dnia na dzień. Stopniowo proponowała, żebym więcej czasu spędzał w mieszkaniu klubowym, bliżej hali. Aż pewnego dnia wyniosłem tutaj wszystko, co miałem. Prócz dwóch osób, które są mi najbardziej potrzebne do szczęścia.
Nie zauważam, kiedy mecz dobiega końca, a Polsat Sport reklamuje pierwszą kolejkę PlusLigi. Chociaż sporo czasu do niej pozostało, wszyscy odczuwamy zbliżający się sezon w kościach. Dłuższe, bardziej wyczerpujące treningi, końcowe fazy leczenia kontuzji, nowy skład. Dla mnie nic nie jest takie samo, bo ze wszystkim muszę radzić sobie sam.
Biorę szybki prysznic, zakładam długie spodnie i klubową kurtkę, a potem ruszam na podbój bełchatowskich delikatesów. Po drodze posyłam kilka przyjaznych uśmiechów, rozdaję kilka autografów, ale większość ludzi jest już przyzwyczajona do naszej ciągłej obecności wśród nich. Nawet kasjerka bez skrępowania żartuje, że muszę robić zakupy u konkurencji, bo tak dawno mnie nie widziała. Wbrew pozorom Nawrocki nie zauważył nagłej zmiany mojego odżywania, może dzięki Michałowi, który utrzymuje, że codziennie jestem u niego na obiadkach. Tak, jakby obserwowanie szczęśliwej rodziny Winiarskich miało sprawiać mi zniewalającą przyjemność.
Wrześniowa pogoda nie jest kapryśna, ale widzę, że na niebo powoli zaczynają wstępować ciemne chmury, więc szybciej zmierzam do swojego lokum. Po raz kolejny tego dnia nie chcę przebywać zamknięty w czterech ścianach. Decyduję się na dość odważny krok, chwytam telefon i wybieram numer, który znam na pamięć.
- Cześć - mówię pogodnie. - Mógłbym przyjechać po ciebie do pracy?
Paulina wciąga głośno powietrze do płuc.
- To nie jest dobry pomysł - oświadcza. Chwilę milczymy, bo spłoszony nie wiem, co powiedzieć. Ciszę przerywa ona, dodając: - Daj mi odetchnąć, Maniek.
Czuję się jak nastolatek, kiedy słyszę zdrobnienie wypływające z jej ust. Od kilku miesięcy zwracała się do mnie tylko pełnym imieniem. W końcu zgadzam się nie przeszkadzać jej w pracy i rozglądam się wokół.
Mieszkanie nie jest duże, więc zdążyłem narobić w nim niezłego bałaganu. Wypakowuję torbę, którą przywiozłem, piorę meczową koszulkę, a potem wywieszam ją na suszarce nad wanną. Spoglądam niechętnie w lustro i ponownie widzę coś, co mnie nie satysfakcjonuje. Gdzie podział się ten szczęśliwy Mariusz Wlazły, który niczego się nie bał?
Boję się odpowiedzi, więc rzucam się w wir sprzątania, potem biorę kąpiel i wychodzę do baru, który należy do Rafała. Mieści się niedaleko, mogę przejść ten kawałek pieszo. Nikt nie chce robić sobie ze mną zdjęcia, a mnie to cieszy, bo nie muszę po raz kolejny udawać uśmiechów. Wreszcie docieram na swoje stałe miejsce, a Rafał posyła mi uśmiech zza lady.
- Koncert dopiero za dwie godziny - przypomina mi.
- Wiem - przytakuję. - Co mam robić sam? Wolałem dotrzymać ci towarzystwa. Nie! - Zatrzymuję go, kiedy podaje mi kieliszek. - Jeszcze nie teraz.
Makowski śmieje się cicho, ale chowa drinka pod ladę. Rozmawiamy niezobowiązująco o mojej pracy, kolejnych meczach i treningach. Pyta, jakie mamy cele, czy potrafimy się już zgrać. W rzeczywistości sam nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, choć to siatkówka utrzymuje mnie przy zdrowym rozsądku.
Wreszcie światła przygasają, a Rafał idzie na scenę i przedstawia dziewczynę, która będzie miała śpiewać. Kiedy mężczyzna schodzi ze sceny, a ona siada na krześle i profesjonalne chwyta gitarę, wszyscy wpatrują się w nią oszołomieni. Zaczyna śpiewać „Zawsze tam gdzie ty”, a ja samoczynnie nucę pod nosem ten nieoficjalny hymn naszej drużyny.
- To moja przyjaciółka - szepcze mi do ucha Rafał, który pojawia się znikąd. Widzi moje zdziwione spojrzenie i dodaje: - Ma trudną przeszłość, więc chcę jej pomóc. Mieszka u mnie, a teraz będzie tutaj pracować.
Kiwam głową, udając, że wszystko rozumiem. I, choć tak nie jest, głos dziewczyny powoduje, że odczuwam cały jej ból. Przelewa go umiejętnie na wszystkich wokół, a do mojego serca trafia jeszcze bardziej. Ta piosenka jest mi przecież tak bliska.
~*~
Repugnance: Witam się z Wami po raz kolejny i mam
nadzieję, że nie ostatni. ;) Już od początku możecie zauważyć, że wychodzimy
poza wszelkie schematy. Lilka i Maniek nie będą standardowymi bohaterami, do
czego sami dojdziecie. Obydwoje są zagubieni we własnych uczuciach i
otaczającym ich świecie. Mam nadzieję, że będziecie nam
towarzyszyli na tej ścieżce, jaką jest wspólne opowiadanie. Obydwie nie mamy doświadczenia w pisaniu długich opowiadań z inną osobą, ale ja jestem zdania, że to bardzo owocna współpraca. Z
biegiem czasu sami będziecie się mogli o tym przekonać. Liczę na Wasze opinie,
mam nadzieję, że polubicie Mańka i Lilkę w równym stopniu co my. W dalszym
ciągu zachęcam do zapisywania się na listę Informowanych lub dodawania nas do
listy czytelniczej bloggera. No cóż, nie jestem dobra w pisaniu takich komentarzy pod rozdziałem. Do zobaczenia w najbliższej przyszłości. ;)
Commi: Cóż ja mogę dodać? Od początku do końca to będzie inna, nietuzinkowa historia, przynajmniej takie było założenie i na razie nam to chyba wychodzi.;) Ale efekty jak zawsze pozostawiam Wam do oceny. Wierzę, że obok tej historii nie przejdziecie obojętnie. Jeśli chodzi o rozdziały, to wygląda na to, że będą całkiem długie, to na górze i tak jest jednym z krótszych.^^ Mam jednak nadzieję, że Was nie zanudzimy. Powtórzę się z listą informowanych, bo od następnego rozdziału informujemy tylko tych z listy. :) Trzymajcie się ciepło w te mroźne dni.:*
Commi: Cóż ja mogę dodać? Od początku do końca to będzie inna, nietuzinkowa historia, przynajmniej takie było założenie i na razie nam to chyba wychodzi.;) Ale efekty jak zawsze pozostawiam Wam do oceny. Wierzę, że obok tej historii nie przejdziecie obojętnie. Jeśli chodzi o rozdziały, to wygląda na to, że będą całkiem długie, to na górze i tak jest jednym z krótszych.^^ Mam jednak nadzieję, że Was nie zanudzimy. Powtórzę się z listą informowanych, bo od następnego rozdziału informujemy tylko tych z listy. :) Trzymajcie się ciepło w te mroźne dni.:*
I co mam powiedzieć?
OdpowiedzUsuńGenialne ♥
No, no... Opowiadanie zaczyna nabierać tempa już od pierwszego odcinka. Tych dwoje łączy ból po stracie bliskich osób. Tylko, że każde z nich przeżyło stratę w innym tego słowa znaczeniu. Może pomogą sobie nawzajem?
OdpowiedzUsuńTaak, i w końcu mogę poznać bliżej Lilkę i Mariusza. Chociaż chyba najbardziej polubiłam Rafała, taki pozytywny człowiek starający się pomóc bliskim, dobrze, bo jak widać ta pomoc jest im niezbędna. Jak już zarówno Lilianie, jak i Mariuszowi się życie posypało w najbardziej bolesny sposób to dobrze, że mają choć Makowskiego.
OdpowiedzUsuńPoza tym to ciężko mi coś więcej powiedzieć... Dziewczyny, jesteście genialne i twórzcie dalej z tak samo miłymi dla pozostałych rezultatami. ;D
Lilkę i Mariusza łączą bolesne wspomnienia z którymi nie wiedzą jak się uporać. Mam nadzieję,że każdemu z nich z czasem ułoży się życie i zaczną myślec o przyszłości a nie rozpamiętywac stare zadry:)
OdpowiedzUsuńRafał to będzie taki łącznik pomiędzy nimi. Mam nadzieję, że finalnie ułożą sobie obydwoje życie.
OdpowiedzUsuńJa już ich polubiłam :)) nie wiem chyba po prostu mam słabość do ludzi z przeszłością i skomplikowana sytuacja.Wydaje mi się ze Rafał będzie takim katalizatorem u nich by wreszcie zaczęli żyć na nowo nie oglądając sie za siebie
OdpowiedzUsuńSuper, że rozdziały będą takiej długości. Ciekawa jestem jak to dalej się potoczy ;) Uwielbiam Rafała, który jest takim dobrym duchem i im pomaga. A co do Lilki i Mariusza.. no mam nadzieje, że zacznie się im w życiu układać. /G.
OdpowiedzUsuńLiliana i Mariusz mają wspólnego znajomego, do tego posiadają dość skomplikowaną przeszłość. Oboje też cierpią. Łączy ich dużo, ale ciekawe czy połącz ich jeszcze coś więcej? Może przyjaźń, albo coś mocniejszego jak na przykład miłość ;) Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Świetne zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://parkiet-siatka-mikasa-moje-marzenie.blogspot.com/
Liliana i Mariusz mają, jakby nie było, sporo wspólnego. I nie chodzi tylko o znajomego, ale i o przeszłość to, że nie potrafią sobie z nią poradzić. A Rafał chce im pomóc wrócić do normalnego życia, do normalnego funkcjonowania. Mam nadzieję, że się uda, :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zaczyna się niezbyt optymistycznie,jednak mam nadzieję, że zakończy się w inny sposób. Nie dziwię się Mariuszowi, że ciężko mu bez żony i syna, bo ciężko odzwyczaić się od obecności osób, które tak wiele dla nas znaczą. Razem z Lilianną są jednak w stanie wyjść z dołka w jakim się znajdują, i mam nadzieję, że tak też się stanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
W końcu doczekałam się nowego rozdziału. Jak na razie to jest genialne i takie niepodobne do innych historii. Myślę, że moje dalsze słowa są zbędne. Z niecierpliwością czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńJest już coś co łączy Mariusza i Liliannę - Rafał. Jemu jak i jej stara się pomóc. Może tutaj w Bełchatowie Lili zacznie na nowo żyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Geniele jest to opowiadanie, ale smutne. Mariusz i Lilianna nie mają teraz łatwego życia. Jednak mam nadzieję, że wyjdą na prostą.
OdpowiedzUsuńW całym rozdziale czuć smutek tych dwojga i jeszcze szablon tak to doskonale spaja :) Super to wyszło naprawdę :)
OdpowiedzUsuńNo i długie rozdziały to coś, co w tak lodowate dni wręcz uwielbiam. :)
OdpowiedzUsuńHm, może to tylko moje głupie wrażenie, ale myślę, że Rafał będzie pewną przepustką do 'połączenia' Lilianny i Mariusza. Obydwoje znają go doskonale, obydwoje dzielą się z nim swoimi problemami. Dlaczego nie mieliby zacząć zaznajamiać się również ze sobą?
Chyba zbyt emocjonalnie reaguję na opowiadanie. Jednakże nie moja wina, że zawsze znajduję coś, co jest jakby żywcem wycięte z mojego życiorysu. A potem dziw się, kobieto, że przez pół nocy ryczysz jak bóbr.
coś czuję, że to nie będzie szybkie, łatwe i z happy endem. Zaintrygowałyście mnie.
OdpowiedzUsuńCzęsto w opowiadaniach autorki wymyślają powody dla których Wlazły zrezygnował z kadry. Ten jest bardzo przekonujący - szkoda, że prawdziwy jest tak prozaiczny i nie do przyjęcia.
OdpowiedzUsuńOboje mają popapraną przeszłość ale łatwiej podnieść się z bycia porzuconym niż ze śmierci ukochanego.
Ponury klimat, ale podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńZaskoczyło mnie, że Rafał się kumpluje z Mariuszem. Szczerze mówiąc podziwiam go, że użera się z tymi dwoma smutasami :P On musi mieć anielską cierpliwość, bo jestem pewna, że na dłuższą metę wysłuchiwanie ciągle tych samych smętów robi się męczące. Poza tym on ma takie podejście pyskacza, myślę, że to też robi swoje ;) Ciekawa jestem jak będzie wyglądać pierwsze spotkanie Mariusza i Lili, bo na razie oni są tylko w jednym, wspólnym pomieszczeniu :P
OdpowiedzUsuńJuż uwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tym opowiadaniu już od prologu i tak jak wspomniałam wcześniej nadrabiam zaległości. Jesteście rewelacyjne! :)
OdpowiedzUsuń